Nowa era amplitunera

Nowa era amplitunera
Określenie „amplituner” może dotyczyć urządzeń o bardzo różnych możliwościach. Ten gatunek przechodzi ostatnio duże przeobrażenia, przestaje być bohaterem tylko kina domowego, a wraca do swoich stereofonicznych korzeni. Sama nazwa „amplituner” jest pojemna, ale przez to niefortunna, niewiele mówi o prawdziwym obliczu urządzenia, oprócz tego, że zawiera wzmacniacze i jakiś tuner... Warto więc przypomnieć jej genezę, to historia dość ciekawa.

Czym od strony układowej był dawny odbiornik radiowy, taki, jakiego używali nasi rodzice i dziadkowie, jaki stał na stole albo na komodzie? To połączenie tunera radiowego, wzmacniacza i głośnika - „wszystko w jednym”, niewymagające podłączania żadnych „urządzeń źródłowych” ani zewnętrznych kolumn głośnikowych. To właśnie protoplasta naszego amplitunera, który jednak prawie na całym świecie znany jest pod angielską nazwą receiver - czyli właśnie „odbiornik” (w domyśle: radiowy), a w języku polskim, potocznie, po prostu radio. Później rozwinęło się stereo, kolumny głośnikowe i „wieże” Hi-Fi, złożone z urządzeń wyspecjalizowanych w określonych funkcjach. Niezależnie od pojawienia się w takim systemie innych źródeł dźwięku (magnetofony, gramofony), odbiornik radiowy „rozpadł się” na wzmacniacz (który służy przecież wszystkim źródłom dźwięku), tuner radiowy (właściwy odbiornik fal radiowych) i oczywiście kolumny.

Wzmacniacz to po angielsku amplifier, a po francusku amplificateur, tuner to wszędzie tuner... Ale pozostały też urządzenia, integrujące wzmacniacz i tuner (chociaż już bez wbudowanych głośników). Anglicy wciąż nazywają je receiver (odbiornik - i słusznie, przecież brak głośników nie umniejsza zdolności „radiowo-odbiorczych”). Taką też nazwę przyjęła większość świata, natomiast Francuzi przyjęli nazwę „amplituner”, będącą oczywistym połączeniem słów ampli(ficateur) i tuner - też logicznym z punktu widzenia nomenklatury nowoczesnego systemu Hi-Fi. Co ciekawe, w Polsce powszechnie przyjęła się ta druga nazwa, chociaż mało kto zdaje sobie sprawę, że ma ona francuskie, a nie angielskie pochodzenie - można przecież tłumaczyć ją jako połączenie ampli(fier) i tuner, i takie objaśnienie znajdziemy w polskim wydaniu Wikipedii, rzecz tylko w tym, że Anglicy takiego połączenia nie wymyślili, i u nich żadnych amplitunerów w sklepach nie ma... tylko receivery.

Yamaha R-N602

Obowiązkowym elementem nowoczesnego wzmacniacza czy amplitunera dwukanałowego są nie tylko funkcje sieciowe, ale także wyjście słuchawkowe, którego i tutaj nie zabrakło; na froncie jest też port USB (typ A) dla urządzeń przenośnych (w tym źródeł Apple) i „pendrajwów” z plikami audio. Z tyłu, w obszarze analogowym, mamy dwa wejścia liniowe RCA, wejście dla gramofonu z wkładką MM, dwie pętle dla rejestratorów i wyjście subwooferowe - jak się okazuje, już stały element w amplitunerach stereofonicznych. Klasyczne wejścia cyfrowe są aż cztery - dwa współosiowe i dwa optyczne. Gniazdo LAN uzupełniono jedną anteną służącą zarówno komunikacji Wi-Fi, jak i Bluetooth. To rozwiązanie wprowadzone przez Yamahę wraz z urządzeniami systemu MusicCast, moduł bezprzewodowy inteligentnie przełącza sygnały i w zależności od wybranego trybu wykorzystuje jedną antenę do dwóch typów transmisji. Bluetooth zasługuje tutaj na szczególną uwagę, gdyż działa nie tylko jako odbiornik sygnału (np. ze smartfonów), ale także jako źródło, co jest czymś specjalnym. Można więc będzie obsłużyć np. całą gamę słuchawek bezprzewodowych, a także bezprzewodowych głośników, lub w łatwy sposób wysłać sygnał do innego zestawu stereo, budując bez konfiguracyjnych kombinacji prosty system multiroom.  Możliwości sieciowe amplitunera są ogromne, także ze względu na własny system MusicCast. Moduł odtwarzacza plików działa na dwóch płaszczyznach - przez sieć komputerową oraz nośniki pamięci podłączone do portu USB. Niezależnie od sposobu transferu danych, Yamaha zawsze dekoduje pliki WAV, AIFF oraz FLAC 24/192, w przypadku Apple Lossless 24/96 jest także obsługa plików DSD128 (i oczywiście DSD64). R-N602 ma też tuner internetowy (obok analogowego) i obsługuje Spotify. 

 

Pierwsze tego typu urządzenia, w czasach świetności stereofonicznego Hi-Fi, w latach 70. ubiegłego wieku, produkowano też w Polsce (słynne modele Meluzyna, Kleopatra, „Elizabetka”, a przede wszystkim quasi-kwadrofoniczny Radmor). Wówczas określenie „amplituner” u nas nie funkcjonowało, urządzenia te nazywano częściej odbiornikami radiowymi/radiami, chociaż wystarczyło przywołać imię modelu i każdy wiedział, o co chodzi. Nazwa „amplituner” w ich kontekście pojawia się dopiero dopisana współcześnie.

Amplitunery/receivery stereofoniczne nie cieszyły się jednak takim prestiżem, jak niezależne wzmacniacze (i tunery). Hi-Fi przełomu lat 70. i 80. było pod dyktandem mody na wielosegmentowe wieże i daleko idącą specjalizację poszczególnych jej komponentów.

Kwestia przyjęcia zrozumiałej nazwy dla tej kategorii urządzeń pojawiła się jednak wraz z ekspansją kina domowego i systemów wielokanałowych. Lekceważony przez audiofilów receiver wyrósł tutaj na potęgę - zebranie w jednym urządzeniu wszystkich funkcji (poza odtwarzaniem płyt) okazało się wygodne i optymalne dla użytkowników systemów audio-wizualnych. Wtedy to właśnie, ok. dwadzieścia lat temu, na polskim rynku nazwa „amplituner” zwyciężyła z nazwą receiver, chociaż w przypadku urządzeń wielokanałowych obydwie nazwy są trochę chybione, albo bardzo umowne, bo odnoszą się do marginalnej już funkcji radia. Geneza i sens amplitunera/receivera wielokanałowego/audiowizualnego bazuje bowiem na zintegrowaniu wszystkich wzmacniaczy i układów procesora wielokanałowego, dekodowaniu różnych formatów dźwięku, a także przyjmowaniu i obrabianiu sygnału wideo - przede wszystkim z zewnętrznych źródeł, czyli odtwarzaczy płyt, dawniej DVD, a później Blu-Ray. Przy okazji, na pokładzie tak wszechstronnego urządzenia znalazło się też miejsce na tuner radiowy. Amplitunery A/V (wielokanałowe) z roku na rok stawały się coraz bardziej skomplikowane, odpowiadając na wciąż nowe wymagania, jakie stawiały zarówno zmiany w sferze audio (nowe formaty wielokanałowe, odtwarzanie plików wysokiej rozdzielczości), wideo (HD, 3D, 4K), komunikacji i sterowania (HDMI, AirPlay, Bluetooth, systemy multiroom) - i na tym tle konwencjonalny odbiornik radiowy znaczy już naprawdę niewiele...

Pioneer SX-N30 

Z przodu umieszczono dwa gniazda - wyjście słuchawkowe oraz złącze USB na sprzęt przenośny (z bezpośrednią obsługą modeli Apple) i nośniki pamięci. Samych źródeł analogowych podłączymy do Pioneera aż siedem, w tym gramofon z wkładką typu MM. Pojedyncze wyjście poda sygnał do subwoofera. Do zainstalowanego wewnątrz przetwornika C/A prowadzą m.in. wejścia współosiowe i optyczne, ale dzisiaj wielu użytkowników skieruje się prędzej do złącza LAN, albo do złożonych obok dwóch anten; żadna z nich nie służy przecież modułowi tunera analogowego AM/FM (od tego są inne gniazda), lecz systemom bezprzewodowej komunikacji Bluetooth oraz Wi-Fi. Ten pierwszy ułatwi pracę z komputerami, tabletami czy smartfonami niemal wszystkich producentów, w tym Apple, który dodatkowo zapewnia wspomnianą już możliwość pracy w połączeniu przewodowym (przez USB) oraz standard AirPlay. Moduł odtwarzacza sieciowego pracuje z serwerami w standardzie DLNA, a komunikację sieciową uzupełniono o obsługę Spotify i Deezer, oferując także własną aplikację sterującą dla urządzeń z systemami Apple iOS oraz Android. Wyposażenie w nowoczesne systemy sieciowe, formy komunikacji, a także szerokie spektrum dekodowanych plików jest w przypadku SX-N30 znakomite, trudno wskazać najmniejsze braki. Pioneer wspiera pliki MP3, Ogg Vorbis, AAC oraz WMA - ten ostatni także w bezstratnej wersji Lossless 24 bit/96 kHz. Identyczne parametry mogą mieć pliki Apple Lossless, z kolei w przypadku WAV i Flac sięgamy 192 kHz. Pioneer nie boi się również formatu DSD, pliki o rozszerzeniu .dfs mogą odpowiadać standardowi DSD64 oraz DSD128. Występują drobne różnice między możliwościami portu USB i modułu sieciowego; ten pierwszy nie wspiera plików DSD128, a także Flac i WAV o częstotliwości powyżej 96 kHz.

Ale niektóre z tych zmian nadają nowy, mocny sens ogólniejszemu określeniu „odbiornik”. Otóż od kilku sezonów najważniejsze udoskonalenia dotyczą funkcji sieciowych, możliwości ściągania plików z Internetu i komputera - to prawdziwa rewolucja, która przecież spycha na margines wszystkie fizyczne nośniki muzyki. Tutaj nazwa „odbiornik” jest jak najbardziej na miejscu, urządzenie staje się przecież odbiornikiem cyfrowych strumieni z różnych źródeł. W tym kontekście nazwa receiver byłaby chyba lepsza niż „amplituner”, jednak oczywiście ta druga jest już tak utrwalona, że sama ewolucja gatunku nie zmieni jego nazwy.

Najnowszym i najciekawszym jej etapem jest powrót na scenę amplitunerów stereofonicznych.

Wspomniane możliwości odtwarzania plików wysokiej rozdzielczości są związane przede wszystkim z materiałem muzycznym, i to stereofonicznym. Dodawanie przetwornika C/A do stereofonicznego wzmacniacza analogowego jest już na porządku dziennym, a stąd tylko krok do funkcji odtwarzacza sieciowego oraz obsługi serwisów i radia internetowego.

Pod koniec 2015 r. na rynku pojawiły się dwa nowe, stereofoniczne amplitunery sieciowe, których pełny test znajduje się w magazynie „Audio” 2/2016. Poniżej zamieszczamy jego skrót.