Zbrojovka

Zbrojovka
e-suplement
Nie jestem do końca pewien daty, ale musiało to być jednak w 1985 roku. Pracowałem wówczas jeden jedyny raz i to przez cały rok na państwowym etacie i zdarzyło mi się wyjechać służbowo za granicę do nieodległej Czechosłowacji. Była to ta chwila historii gdy w Polsce tajał stan wojenny, w sklepach utrzymywała się stara bieda a rodacy jeździli na południe, bo tam można było w miarę łatwo pojechać, a zaopatrzenie w bratnim reżimie było o niebo lepsze niż u nas. Jeżdżono głównie po artykuły przemysłowe z KDL (kraje demokracji ludowej), czyli krajów demokratycznych inaczej i z prawdziwego Zachodu ale przywożono również owoce południowe jak banany, pomarańcze, grapefruity, figi i daktyle. Pamiętam, że największe wrażenie zrobiły na mnie młode ziemniaki przywiezione z Pragi w okresie Bożego Narodzenia. Nie byłem tak naiwny by wierzyć, że bratni kraj jest tak daleko na południe, by zbierać plony dwukrotnie w ciągu roku ale jednocześnie nie na tyle zorientowany by wiedzieć to, co wiedzieli już wszyscy choć w telewizji o tym nie mówiono.

Niejasne domysły i podejrzenia co do tego skąd się biorą młode ziemniaki w Pradze w grudniu zyskały wielokrotne potwierdzenie w czasie wspomnianej podróży służbowej. Celem tej ostatniej było niewielkie miasteczko blisko obecnej granicy Czech ze Słowacją ale peregrynacje swoje rozpocząłem od Pragi, do której doleciałem lotowskim Iłem-18. Na lotnisku Praha ? Kbely czekała niespodzianka, bo oto pierwszy raz w życiu zobaczyłem C-130 Herculesa, na dodatek libijskiego. Pasażerowie polskiego samolotu, w znacznej części robotnicy kontraktowi wracający po urlopie powitali ten widok komentarzem : ?Oho, przylecieli po czeskie piwo,... znaczy takie szybkostrzelne, ha, ha, ha...? a ja nie do końca wiedziałem o co im chodzi.

Kolejna wskazówka dotycząca wzajemnej zależności ?piwa? od młodych ziemniaków zimą pochodziła od pewnego miłego Czecha, który po dniu spędzonym wspólnie na obowiązkach służbowych opowiedział mi przy piwie (nie strzelało) historię swojego syna, który został powołany do bardzo niemiłej jego sercu służby wojskowej, ale na szczęście dla siebie znał biegle język angielski. Komisja wojskowa dała mu do wyboru: dwa lata służby za zupełne darmo w ciężkim garnizonie pod granicą czechosłowacko-radziecką lub rok suto opłacanej dolarami służby w cieplejszych klimatach. Spędził ten rok w służbach pomocniczych i wartowniczych w koszarach dla czeskich instruktorów i doradców, hen gdzieś na pustyni libijskiej ale po powrocie, dzięki niebotycznemu przelicznikowi czarnorynkowemu kupił mieszkanie, samochód i coś mu jeszcze zostało.

Trzeci czeski dowód na to, że jest jednak tak jak się wydaje a nie jak mówi pan w dzienniku telewizyjnym był niebezpośredni. Spacerowałem sobie po wspomnianym już uroczym miasteczku a obchodząc rynek przeszedłem koło biura miejscowych zakładów metalowych o wymownej nazwie ?Zbrojovka...?. Zdjęcia w witrynie prezentowały produkcję zakładów, czyli elementy lokomotyw spalinowych, maszyny do szycia i temu podobne, przeszedłem kilka kroków i na wystawie sąsiadującego z biurem sklepu myśliwskiego zobaczyłem nieliczne egzemplarze broni myśliwskiej i... przebogatą ofertę dobrze wykonanych i tanich wiatrówek. Zakup broni pneumatycznej w kraju, a tym bardziej za granicą wymagał wówczas specjalnego zezwolenia, pomyślałem więc, że wracając przez Pragę i pozostając tam przez dwa dni zdołam jeszcze załatwić co trzeba w konsulacie i dokonać zakupu. Po powrocie do czechosłowackiej stolicy zdziwiłem się niepomiernie, bo w kilku odwiedzonych przeze mnie sklepach myśliwskich były tylko jakieś nieliczne i mocno tandetne modele wiatrówek. Ach tak, pomyślałem wtedy, lokomotywy spalinowe, maszyny do szycia i broń pneumatyczna, wyłącznie pneumatyczna.

 Będzie mało, a pokazać trzeba dużo...

 Wspomnienia sprzed 35 lat to i owszem, piosenkę Młynarskiego o Nadzwyczajnym Przeszkoleniu Kamerzystów ze słowami :?...Posłuchajcie więc chłopaki, problem dzisiaj mamy taki, przyjdzie mało a pokazać trzeba dużo...? też pamiętam doskonale, ale z pamiętaniem rzeczy sprzed kilku lat jest już znacznie gorzej. Nie wiem nawet czy powtarzam się po raz drugi, czy piąty gdy piszę, że armia niemiecka została wepchnięta w II wojnę światową o jakieś dwa do trzech lat zbyt wcześnie. Niemcy starali się jak mogli, by przeciwnicy nie zauważyli zbyt wielu koni ale widzieli za to mnóstwo ciężarówek, motocykli i przede wszystkim czołgów. Pokazywanie tych ostatnich w możliwie dużej ilości miejsc, w jak najkrótszym czasie wychodziło im znakomicie czego dowód dał sam Charles de Gaulle w przemówieniu radiowym BBC z 22 czerwca 1940 roku ? nie ma tu pomyłki, słynny apel radiowy unieśmiertelniony potem u stóp Łuku Triumfalnego w Paryżu wygłosił 4 dni wcześniej, 18 czerwca. Po ewakuacji do Wielkiej Brytanii namawiał francuskich żołnierzy do dalszej walki gdziekolwiek by się nie znaleźli, a wspominając o gigantycznych możliwościach produkcyjnych USA (wtedy jeszcze jakże dalekich od jakiegokolwiek zaangażowania) stwierdził :?...Te same warunki wojenne, w których musieliśmy walczyć z 5000 samolotów i 6000 tysiącami czołgów mogą nam jutro dać zwycięstwo dzięki 20 000 samolotów i 20 000 czołgów...?

Pan pułkownik niemal dokładnie utrafił w łączną liczbę niemieckich samolotów ale nie pożałował sobie, by opisać miażdżącą przewagę broni pancernej przeciwnika podczas gdy w rzeczywistości siły zbrojne 8 krajów zaangażowanych w Bitwę o Francję dysponowały łącznie 3400 czołgami i blisko 14 000 armat, a Wehrmacht miał na Zachodzie o blisko 1000 czołgów mniej i nieco ponad 7000 armat. Niemcy dysponowali np. 120 000 samochodów i motocykli podczas gdy sama armia francuska miała ich 300 000. Wśród czołgów alianckich były, i owszem, takie zabytki jak Renault FT 17 ale było tam też wiele nowoczesnych i silnie opancerzonych maszyn jak francuskie Somuy S-35, czy brytyjskie Matyldy II podczas gdy Panzerwaffe składała się w ponad połowie z czołgów lekkich. Były to ?szkolne? PzKpfw I i PzKpfw II, nieliczne czołgi średnie PzKpfw III były uzbrojone w działka kal. 37mm, a jeszcze mniej liczne PzKpfw IV w krótkolufowe armaty kal. 75mm przeznaczone do niszczenia umocnień i siły żywej ale bezsilne wobec jakiegokolwiek grubszego pancerza. W tej sytuacji najlepszymi, najsilniej uzbrojonymi, najbardziej niezawodnymi i najliczniejszymi niemieckimi czołgami było... kilkaset czeskich TNHP, maszyn produkowanych przez Niemców w wielkim pośpiechu od chwili zajęcia Czechosłowacji na początku 1939 roku.

 Českomoravská Kolben-Daněk

 TNH, później TNHS i wreszcie TNHP zostały opracowane przez czeską firmę ČKD jako następca niezbyt udanego czołgu LT 35, produkowanego we współpracy ze Škodą, największym producentem uzbrojenia w Czechosłowacji i jednym z największych w Europie. LT 35 był dość skomplikowany, miał podwozie oparte na systemie Vickersa, zawodny, pneumatyczny system wspomagania sterowania i hamowania oraz specyficznie zaprojektowany układ wentylacyjny, w którym powietrze przepływało z przedziału załogowego do silnikowego.

Podwozie nowego czołgu ČKD miało cztery duże koła nośne, przypominało więc zewnętrznie system Christie jednak w rzeczywistości było zawieszone na czterech ramionach podpartych dwoma klasycznymi resorami. Zastosowanie dużych kół nośnych przy krótkim kadłubie i klasycznego układu przeniesienia napędu oraz sześciocylindrowego, chłodzonego wodą, benzynowego silnika Praga o mocy 125 KM (czołg ważył niecałe 10 ton) dało znakomite rezultaty. TNHP, w nomenklaturze czechosłowackiej armii LT-38 okazał się być szybki (do 42 km/h po drodze), zwrotny i dobrze radził sobie w terenie. Miał klasycznie zaprojektowany, nitowany kadłub z przedziałem silnikowym z tyłu i dwuosobową wieżę z armatą Škoda A7 kal. 37mm. Wieża była całkiem spora jak na czołg z okresu przedwojennego i wyposażona, kolejna nowość, w karabin maszynowy w przegubie kulowym, który mógł być używany zarówno niezależnie od armaty jak i z nią sprzęgany.

Sprzedaż broni na eksport dawała największe korzyści ekonomiczne krajowi producenta, nic więc dziwnego, że była priorytetem nie tylko dla przedwojennej Polski ale i Czechosłowacji. My sprzedawaliśmy nasz lotniczy high-tech, czyli myśliwce PZL do Turcji, Grecji, Bułgarii i Rumunii. Czechosłowacja sprzedawała czołgi i licencje na karabiny maszynowe i nie było jeszcze wschodniego Wielkiego Brata, który pozwalał jednym na handel ?szybkostrzelnym piwem? z zaprzyjaźnionymi krajami a innym takiego przyzwolenia odmawiał. Produkcja czołgu ruszyła w 1938 roku zarówno w zakładach ČKD w Pradze jak i w Škodzie w Pilźnie.

Pięćdziesiąt LT-38 zostało sprzedanych do Iranu, potem 24 sztuki kupiło Peru i kolejne 24 Szwajcaria. Szwedzi podpisali umowę na dostawę 90 egzemplarzy już z fabryki zajętej przez Niemców, ale że tym ostatnim był potrzebny każdy Panzerkampfwagen 38(t) (tschechisch ? czeski) schodzący z linii montażowych więc szwedzka Scania-Vabis otrzymała w zamian licencję. Szwedzkie Stridsvagn m/41były produkowane aż do października 1943 roku, ale tak jak w przypadku Niemców, znakomite podwozia posłużyły do zbudowania dział szturmowych a także transporterów opancerzonych Pansarbandvagn 301 (pbv 301). Te ostatnie były używane przez armię szwedzką jeszcze w latach siedemdziesiątych zeszłego wieku.

Armia czechosłowacka zamówiła 150 czołgów w lipcu 1938 roku, w marcu 1939 roku Niemcy weszli do Pragi kończąc aneksję Czechosłowacji a we wrześniu pierwsze niemieckie oddziały pancerne wyposażone w PzKpfw 38 (t) wzięły udział w wojnie z Polską. Niemieccy czołgiści wystawili czechosłowackiej konstrukcji najwyższą ocenę i produkcja kolejnych wersji trwała bez większych zmian aż do 1942 roku, różniących się tylko grubością płyt pancernych dokręcanych z przodu i z boku. Fabrykę opuściło łącznie około 1400 egzemplarzy PzKpfw 38 (t) a produkcję przerwano gdy stało się oczywiste, że wieża czołgu nie pomieści większej armaty. Podwozie było jednak tak znakomite i niezawodne, że wytwarzano i wykorzystywano je do końca wojny budując kolejne działa pancerne, niszczyciele czołgów, samobieżne działa przeciwlotnicze i czołgi rozpoznawcze.

Przeczytaj także
Magazyn