Pogłoski o podboju kosmosu mocno przesadzone
Na pokładzie Progressa znajdowały się ponad 3 tony ładunku. Statek zabrał m.in. 520 kg paliwa do zmian orbity stacji, 420 kg wody, 48 kg tlenu i powietrza, a ponadto 1393 kg suchego ładunku, w tym żywności, sprzętu, baterii, zapasów (również medycznych) i części zamiennych. Cargo ucieszyło załogę, bo nastroje po katastrofie rakiety Falcon 9, z kapsułą Dragon (2) wypełnioną ładunkiem, były raczej minorowe.
Tego typu misje od lat były już rutyną. Tymczasem katastrofa prywatnej rakiety Falcon 9, a wcześniej problemy rosyjskiej kapsuły, sprawiły, że kwestia dostaw na Międzynarodową Stację Kosmiczną (ISS) nabrała nagle dramatycznego charakteru. Misję Progressa nazwano wręcz krytyczną, gdyż seria niepowodzeń wypraw zaopatrzeniowych zmusiła astronautów do oszczędzania.
Na pokładzie ISS żywności przed cumowaniem rosyjskiego statku było najwyżej na trzy-cztery miesiące. Jeśli rosyjski transport też zakończyłby się niepowodzeniem, to wprawdzie na 16 sierpnia zaplanowano start rakiety H-2B z japońskim statkiem transportowym HTV-5, ale miał to być w najbliższym czasie ostatni lot. Dopiero w grudniu ma wznowić loty na ISS kapsuła Cygnus.
Po udanym dostarczeniu ładunków przez rosyjskiego Progressa - zakładając terminowe dostarczenie zapasów w sierpniu przez japoński statek HTV-5 - obecność ludzi na stacji do końca tego roku powinna zostać zagwarantowana. Nie znikają jednak natrętne pytania. Co się stało z naszymi kosmicznymi technologiami? Czy ludzkość, która prawie pół wieku temu latała na Księżyc, teraz zatraca umiejętność wyniesienia na orbitę zwykłego cargo?!
Musk: na razie nie wiemy, co się stało
W maju 2015 r. Rosjanie stracili kontakt z lecącym na ISS Progressem M-27M, który kilka dni później spadł na Ziemię. W tym wypadku problemy zaczęły się już wysoko nad Ziemią. Nad statkiem nie dało się uzyskać kontroli. Najprawdopodobniej przyczyną awarii była kolizja z trzecim stopniem własnej rakiety, choć Roskosmos nie podał wciąż szczegółowych informacji o przyczynach. Wiadomo jednak, że doszło do wejścia na nieodpowiednią orbitę wstępną, a Progress po uwolnieniu zaczął się obracać bez możliwości odzyskania kontroli, najprawdopodobniej pod wpływem zderzenia z owym trzecim stopniem rakiety. Na ten ostatni fakt miałaby wskazywać licząca ok. 40 elementów chmura odłamków w pobliżu statku.
Jednak seria niepowodzeń w operacjach zaopatrywania stacji ISS w zapasy rozpoczęła się jeszcze wcześniej, pod koniec października 2014 r. Kilka chwil po starcie misji CRS-3/OrB-3 z prywatnym statkiem Cygnus doszło do eksplozji silników pierwszego stopnia rakiety Antares (3). Do tej pory nie ustalono dokładnie przyczyn wypadku.
W momencie, gdy niefortunny Progress M-27M kończył w pierwszych dniach maja swój żywot w ziemskiej atmosferze na niskiej orbicie wokółziemskiej, na stacji ISS trwała w pełni udana misja logistyczna CRS-6/SpX-6, prowadzona przez firmę SpaceX. Dostarczenie w czerwcu bardzo potrzebnych już ładunków na stację ISS przez kolejną misję SpaceX - CRS-7/SpX-7 - traktowane było priorytetowo. Statek SpaceX - Dragon - był już uważany za "pewne" i godne zaufania rozwiązanie, w odróżnieniu od stającej pod znakiem zapytania niezawodności rosyjskich statków (których udział w misjach na ISS coraz mniej podoba się z politycznego punktu widzenia).
Dlatego to, co wydarzyło się 28 czerwca, gdy w trzeciej minucie lotu eksplodowała rakieta Falcon 9, wynosząca statek Dragon, było ciosem dla Amerykanów i Zachodu, wprowadzając wielu ludzi w defetystyczne nastroje. W pierwszych hipotezach po katastrofie zakładano, że winny tej sytuacji był gwałtowny przyrost ciśnienia w zbiorniku LOX drugiego stopnia. Wcześniej ta 63-metrowa rakieta odbyła aż osiemnaście zakończonych sukcesem lotów, od swojego debiutu w 2010 r.
Elon Musk (4), dyrektor wykonawczy SpaceX, w wywiadzie udzielonym mediom kilka dni po katastrofie przyznał, że zebrane dane są trudne do interpretacji i przyczyna zdaje się być złożona: "Cokolwiek się tam stało, nie było to nic oczywistego i prostego. (…) Nie ma nadal spójnej teorii wyjaśniającej wszystkie dane". Inżynierowie zaczynają badać wariant zakładający, że część danych jest po prostu nieprawdziwa: "Określamy, czy któreś dane nie zawierają jakiegoś błędu, czy możemy je jakoś spójnie wyjaśnić".
Porażki z polityką w tle
Dla SpaceX i całego amerykańskiego programu kosmicznego byłoby lepiej, aby możliwie szybko znaleziono przyczyny wypadku. Prywatne firmy są bowiem w planach NASA bardzo ważnym elementem kosmicznych planów. Do 2017 r. transport ludzi na Międzynarodową Stację Kosmiczną ma zostać przez nie w całości przejęty, a konkretnie przez SpaceX i Boeinga. Kontrakty NASA, opiewające na prawie 7 mld dolarów, mają na celu zastąpienie wycofanych w 2011 r. promów kosmicznych.
Wybór SpaceX Elona Muska, firmy, która już od 2012 r. dostarcza swoimi rakietami i statkami cargo na stację, nie był zaskoczeniem. Projekt kapsuły załogowej DragonX V2 (5) jej autorstwa, mającej zabierać maksymalnie nawet siedem osób, jest dość dobrze znany. Testy i pierwszy lot załogowy były planowane przed 2017 r. Jednak większość z 6,8 mld dolarów przypadnie Boeingowi (SpaceX ma dostać "tylko" 2,6 mld), który współpracuje z firmą rakietową Blue Origin LLC, założoną przez szefa Amazona, Jeffa Bezosa. Projektowana przez Boeinga kapsuła - (CST)-100 - również ma zabierać maksymalnie siedem osób. Boeing może korzystać z rakiet BE-3 budowanych przez Blue Origin lub też z Falconów SpaceX.
W całej tej historii są oczywiście silne podteksty polityczne, bowiem Amerykanom zależy, aby uwolnić się od zależności od rosyjskich Progressów i Sojuzów w orbitalnych misjach logistycznych, czyli w przewozie ludzi i ładunków na ISS. Rosjanie z kolei, oczywiście nie tylko ze względów finansowych, chcieliby nadal trzymać na tym rękę. Sami jednak notują w ostatnich latach mnóstwo niepowodzeń kosmicznych, a niedawna strata Progressa M-27M nie jest nawet najbardziej spektakularną porażką.
W lecie ubiegłego roku, krótko po starcie z kosmodromu Bajkonur, ok. 150 km nad Ziemią rozbiła się rosyjska rakieta Proton-M (6), której zadaniem było umieszczenie na orbicie satelity telekomunikacyjnego Express-AM4R. Problem pojawił się po dziewięciu minutach lotu, gdy uruchomiony został trzeci stopień rakiety. Układ wynoszący rozpadł się na kawałki, a jego szczątki spadły na Syberię, rosyjski Daleki Wschód i do Oceanu Spokojnego. Rakieta Proton-M zawiodła po raz kolejny.
Wcześniej, w lipcu 2013 r., również doszło do katastrofy tego modelu, w wyniku której Rosjanie stracili aż trzy satelity nawigacyjne o łącznej wartości ok. 200 mln dolarów. Kazachstan wprowadził wówczas czasowy zakaz startów Protona-M z jego terytorium. Jeszcze wcześniej, w 2011 r., głośnym niepowodzeniem okazała się misja rosyjskiej sondy Fobos-Grunt na jeden z księżyców Marsa.
Prywatny biznes kosmiczny dostaje po łapkach
"Witamy w klubie!" - tak mogły prywatnej firmie kosmicznej Orbital Sciences powiedzieć zarówno amerykańska NASA, w której długiej historii katastrof i niepowodzeń nie brakuje, jak i rosyjskie agencje kosmiczne. Wspominana wcześniej eksplozja rakiety Antares z transportową kapsułą Cygnus na pokładzie była pierwszym tak spektakularnym wydarzeniem, które dotknęło prywatne przedsięwzięcie kosmiczne (drugim okazał się przypadek Falcona 9 i Dragona z czerwca tego roku). Według informacji, które pojawiły się później, rakieta została wysadzona w powietrze przez obsługę, gdy ta zorientowała się, że grozi jej poważna awaria. Chodziło o zminimalizowanie obszaru ewentualnych zniszczeń na powierzchni Ziemi.
W wypadku Antaresa nikt nie zginął, a ran nie odniósł żaden człowiek. Rakieta miała wynieść statek Cygnus z dwiema tonami zaopatrzenia na Międzynarodową Stację Kosmiczną. NASA podała, że kiedy tylko uda się ustalić przyczyny tego zdarzenia, współpraca z firmą Orbital Sciences będzie kontynuowana. Podpisała ona wcześniej kontrakt o wartości 1,9 mld dolarów z NASA, na osiem dostaw na ISS, a kolejna misja przewidziana jest na grudzień 2015 r.
Kilka dni po wybuchu Antaresa doszło do katastrofy turystycznego samolotu kosmicznego firmy Virgin Galactic - SpaceShipTwo (7). Według pierwszych informacji wypadku nie wywołała awaria silnika, lecz nieprawidłowe działanie systemu "lotek" odpowiadających za lot schodzący na Ziemię. Rozwinął się przedwcześnie, zanim maszyna obniżyła prędkość do przewidzianych w projekcie 1,4 Macha. Tym razem była jednak ofiara śmiertelna - jeden z pilotów. Drugi z obrażeniami wylądował w szpitalu.
Szef Virgin Galactic, Richard Branson, zapowiedział, że jego firma nie przerwie prac nad turystycznymi lotami suborbitalnymi. Jednak z wykupionych rezerwacji lotów na niską orbitę zaczęli się wycofywać ludzie, którzy wcześniej wykupili bilety. Niektórzy wystąpili o zwrot pieniędzy.
Prywatne firmy miały wielkie plany. Space X, zanim eksplodowała jej rakieta z zaopatrzeniem na ISS, chciała wejść na wyższy poziom. Podejmowała próby odzyskania cennej rakiety, która po wyniesieniu na orbitę statku miała lądować bezpiecznie na morskiej platformie, buforowana przez specjalne napędy. Żadna z tych prób nie zakończyła się powodzeniem, ale za każdym razem, według oficjalnych komunikatów, "niewiele brakowało".
Teraz raczkujący kosmiczny "biznes" zderza się z twardymi realiami lotów w przestrzeń pozaziemską. Kolejne niepowodzenia mogą sprawić, że zadawane dotąd "po cichu" pytania, czy da się tak tanio podróżować w kosmosie, jak to sobie wyobrażali wizjonerzy typu Muska czy Bransona, zyskają na sile.
Na razie firmy prywatne liczą tylko straty materialne. Poza jednym przypadkiem nie znają tego bólu, który wiąże się ze śmiercią wielu ludzi w misjach kosmicznych, doświadczanego przez państwowe agencje, jak NASA czy rosyjskie (radzieckie) instytucje podbijające kosmos. I oby nie poznały go nigdy.
Mirosław Usidus