Kiedy ekologia jest przeciw zródłom odnawialnym
Ekolodzy twierdzą, że trafi ona tylko do dużych i najbogatszych miast. Proponują w zamian budowę mikroinstalacji opartych na panelach słonecznych. To tylko jeden z frontów toczącej się na świecie walki o energetyczne oblicze Ziemi.
Problemem, który częściowo dotyczy także Polski, jest przedłużenie również na dziedzinę nowych technologii energetycznych dominacji krajów wysoko rozwiniętych nad rozwijającymi się.
Nie chodzi tylko o dominację w sensie większego zaawansowania naukowo-technicznego, ale również o wywierany na biedniejsze kraje nacisk, aby odchodziły od pewnych rodzajów energii, które przyczyniają się w największym stopniu do emisji dwutlenku węgla, w stronę energetyki niskokarbonowej. W bojach tych, które mają oblicze częściowo technologiczne, a częściowo polityczne, dochodzi niekiedy do paradoksów.
Oto Breakthrough Institute z Kalifornii, znany z krzewienia proekologicznych metod pozyskiwania energii, w raporcie "Our High- Energy Planet" głosi, że promocja farm słonecznych i innych form energii odnawialnych w krajach Trzeciego Świata ma charakter neokolonialny i nieetyczny, bowiem prowadzi do zahamowania rozwoju państw biedniejszych w imię realizacji postulatów ekologicznych.
Trzeci Świat: niskotechnologiczna oferta
Krajom Trzeciego Świata oferuje się bardzo często energetyczne rozwiązania "minimalistyczne" technologicznie, wytwarzające wprawdzie energię ekologicznie, ale w skali mikro. Taki jest np. projekt grawitacyjnego urządzenia oświetleniowego GravityLight (2), które zostało zaprojektowane z myślą o zapewnieniu światła odległym regionom Trzeciego Świata.
Kosztuje, w przeliczeniu, od 30 do 45 zł za sztukę. GravityLight zawiesza się na suficie. Z urządzenia zwisa przewód, na którym przymocowana jest torba wypełniona dziewięcioma kilogramami ziemi i kamieni. W miarę jej opuszczania się, balast obraca koło zębate wewnątrz GravityLight.
Poprzez przekładnię przetwarza ono wolne obroty na szybkie - wystarczające do napędu niewielkiego generatora z prędkością 1500 do 2000 obrotów na minutę. Generator wytwarza energię elektryczną, która rozświetla lampę. Aby koszty nie były wysokie, większość części urządzenia wykonanych jest z tworzywa sztucznego.
Jedno opuszczenie torby z balastem wystarcza na pół godziny świecenia. Innym pomysłem energetyczno-higienicznym dla krajów Trzeciego Świata jest słoneczna toaleta. Projekt modelu Sol-Char (3) ma nie byle jakie wsparcie. Autorzy, grupa Reinvent the Toilet, dostali pomoc od samego Billa Gatesa i jego fundacji prowadzonej razem z żoną, Melindą.
Celem projektu było stworzenie "bezwodnej, higienicznej toalety, która nie potrzebuje podłączenia do kanału", a koszt jej użytkowania wyniesie mniej niż 5 centów dziennie. W prototypie odchody zamieniane są w paliwo. System Sol-Char podgrzewa je do temperatury ok. 315°C. Źródłem potrzebnej do tego energii jest słońce. Efektem procesu staje się gruboziarnista substancja przypominająca węgiel drzewny, która może posłużyć właśnie jako paliwo lub nawóz.
Twórcy konstrukcji podkreślają jej walory sanitarne. Jak się szacuje, z powodu braku możliwości prowadzenia odpowiedniej gospodarki sanitarnej odpadami pochodzenia ludzkiego, umiera obecnie na świecie 1,5 miliona dzieci rocznie. Nie jest przypadkiem, że urządzenie miało swoją premierę w indyjskim New Delhi, gdzie ten problem, podobnie jak w całych Indiach, jest szczególnie poważny.
Atom może więcej, ale…
Tymczasem czasopismo "NewScientist" cytuje wypowiedzi Davida Ockwella z Uniwersytetu w Sussex. Podczas niedawnej konferencji w Wielkiej Brytanii najpierw podawał liczbę aż 300 tys. gospodarstw domowych w Kenii wyposażonych w panele słoneczne (4).
Następnie jednak przyznał w rozmowie, że energii z tego źródła starcza na… naładowanie telefonu, działanie kilku domowych żarówek i ewentualnie uruchomienie radia, ale już ugotowanie wody w czajniku pozostaje poza zasięgiem użytkowników. Z pewnością Kenijczycy woleliby być podłączeni do normalnej sieci energetycznej.
Coraz częściej słyszy się, że nie wolno ludzi, którzy i tak są ubożsi niż Europejczycy czy Amerykanie, obciążać kosztami walki ze zmianami klimatycznymi. Przypomina się, że takie technologie produkcji energii jak hydroelektrownie czy energetyka jądrowa też mają charakter niskokarbonowy. Organizacje i działacze ekologiczni nie przepadają jednak za tymi metodami i w wielu krajach protestują przeciwko reaktorom i zaporom.
Oczywiście nie tylko działacze, ale również chłodni analitycy, mają obiekcje co do atomu i ekonomicznego sensu tworzenia wielkich kompleksów hydroenergetycznych. Bent Flyvbjerg z Uniwersytetu w Oksfordzie opublikował niedawno dokładną analizę 234 projektów hydroenergetycznych zrealizowanych pomiędzy rokiem 1934 a 2007.
Wynika z niej, że prawie wszystkie inwestycje dwukrotnie przekraczały planowane koszty, oddawane były do użytku lata po terminie i ekonomicznie nie bilansowały się, nie zwracając kosztów budowy, gdy już osiągały pełną sprawność. W dodatku pojawia się pewna prawidłowość - im większy projekt, tym większa finansowa "wtopa".
Podstawowym zmartwieniem związanym z energetyką jądrową są jednak odpady i kwestia ich bezpiecznej neutralizacji oraz przechowywania. A choć wypadki w elektrowniach atomowych zdarzają się dość rzadko, to przykład japońskiej Fukushimy pokazuje, jak trudno jest poradzić sobie z tym, co powstaje w trakcie takiej awarii, co wycieka z reaktorów i następnie pozostaje, na miejscu lub w regionie, gdy już główne alarmy są odwołane…