Koniec klimatu jaki znamy. Wystarczy kilka stopni...
Klimat ewoluuje na przestrzeni dziejów. Przede wszystkim na skutek swojej własnej wewnętrznej dynamiki oraz pod wpływem czynników zewnętrznych, takich jak erupcje wulkanów czy zmiany w nasłonecznieniu.
Naukowe dane pokazują, że zmiany klimatu to rzecz zupełnie normalna i zachodząca od milionów lat. Przykładowo, przed miliardami lat, w chwili formowania się życia, na naszej planecie panowała znacznie wyższa niż dziś przeciętna temperatura - nie było niczym szczególnym, gdy wynosiła 60-70°C (pamiętajmy, że powietrze miało wówczas inny skład). Przez większość historii Ziemi jej powierzchnia była całkowicie wolna od lodu - brakowało go nawet na biegunach. Epoki, gdy się pojawiał, w porównaniu do kilku miliardów lat istnienia naszej planety, można nawet uznać za całkiem krótkie. Zdarzały się również czasy, gdy lód pokrywał znaczne obszary globu - okresy takie nazywamy epokami lodowcowymi. Nadchodziły wielokrotnie, a ostatnie ochłodzenie trwa od początku czwartorzędu (od ok. 2 mln lat). W jego obrębie następowały epoki lodowcowe przeplatane okresami ociepleń. Takie właśnie ocieplenie mamy dziś, a ostatnia epoka lodowcowa skończyła się 10 tys. lat temu.
Rewolucja przemysłowa = rewolucja klimatyczna
Przez ostatnie dwa stulecia zmiany klimatu postępują jednak znacznie szybciej niż kiedykolwiek wcześniej. Od początku XX wieku temperatura powierzchni globu podniosła się o ok. 0,75°C, a do połowy bieżącego stulecia może wzrosnąć o dalsze 1,5-2°C.
Nowością jest fakt, że obecnie, po raz pierwszy w dziejach, klimat zmienia się pod wpływem działalności człowieka. Dzieje się tak od czasów rozpoczętej w połowie XVIII wieku rewolucji przemysłowej. Do ok. 1800 r. koncentracja dwutlenku węgla w atmosferze utrzymywała się na praktycznie niezmienionym poziomie, wynoszącym 280 ppm. Masowe wykorzystanie paliw kopalnych, takich jak węgiel, ropa czy gaz, doprowadziło do wzrostu emisji gazów cieplarnianych do atmosfery. I tak np. stężenie dwutlenku węgla w atmosferze wzrosło od roku 1750 o 31% (stężenie metanu aż o 151%!). Od końca lat 50. XX wieku (od kiedy prowadzony jest systematyczny i bardzo dokładny monitoring zawartość atmosferycznego CO2) koncentracja tego gazu w atmosferze skoczyła z poziomu 315 ppm (cząstek na milion cząsteczek powietrza) do 398 ppm w 2013 r. Ze wzrostem spalania paliw kopalnych przyspiesza wzrost koncentracji CO2 w powietrzu. Obecnie co roku zwiększa się o dwie cząsteczki na milion. Jeśli tempo to pozostanie niezmienione, ok. 2040 r. osiągniemy 450 ppm.
Zjawiska te nie wywołały jednak efektu cieplarnianego, bo pod tą nazwą kryje się całkowicie naturalny proces, polegający na zatrzymywaniu przez obecne w atmosferze gazy cieplarniane części energii, która wcześniej dotarła do Ziemi w postaci promieniowania słonecznego. Jednak im więcej gazów cieplarnianych w atmosferze, tym więcej tej energii (promieniowanego przez Ziemię ciepła) jest ona w stanie zatrzymać. Rezultatem staje się globalny wzrost temperatur, czyli popularne globalne ocieplenie.
„Cywilizacyjne” emisje dwutlenku węgla wciąż są niewielkie w zestawieniu z emisjami ze źródeł naturalnych, oceanów czy roślin. Ludzie emitują do atmosfery zaledwie 5% tego gazu. 10 mld ton w porównaniu z 90 mld ton z oceanów, 60 mld z gleby i drugim tyle z roślin to niewiele. Wydobywając jednak paliwa kopalne i spalając je, wpuszczamy błyskawicznie do cyklu węglowego zasoby węgla usuwane z niego przez naturę w ciągu dziesiątek i setek milionów lat. Obserwowany coroczny wzrost koncentracji atmosferycznego dwutlenku węgla o 2 ppm to zwiększanie masy atmosferycznego węgla o 4,25 mld ton. Zatem nie chodzi o to, że emitujemy więcej niż natura, lecz o to, że zakłócamy bilans natury i co roku odkładamy w atmosferze wielką nadwyżkę CO2.
Roślinności ta większa koncentracja atmosferycznego dwutlenku węgla na razie się podoba, bo fotosynteza ma się czym żywić. Jednakże przesuwanie się stref klimatycznych, ograniczenia w dostępie do wody i wylesianie powodują, że nie będzie „komu” pochłonąć większej ilości dwutlenku węgla. Wzrost temperatury przyspieszy także procesy gnicia i pozbywania się węgla przez gleby, doprowadzając do roztopienia wiecznej zmarzliny oraz uwolnienia uwięzionych w niej materiałów organicznych.
Im cieplej, tym biedniej
Skoro jest coraz cieplej, mamy do czynienia z większą liczbą anomalii pogodowych. Uczeni przewidują, że jeśli nie uda się zatrzymać zmian, pogodowe ekstrema - skrajnie wysokie temperatury, fale upałów, rekordowe opady atmosferyczne, a także susze, powodzie i lawiny - będą się zdarzały coraz częściej.
Ekstremalne przejawy zachodzących zmian mają silny wpływ na życie ludzi, zwierząt i roślin. Oddziałują też na zdrowie człowieka. Za sprawą ocieplenia klimatu np. poszerza się obszar występowania chorób tropikalnych, takich jak malaria czy denga. Skutki zmian odczuwa także gospodarka. Według Międzynarodowego Zespołu ds. Zmian Klimatu (IPCC), wzrost temperatury o 2,5 stopnia spowoduje globalny spadek PKB (Produktu Krajowego Brutto) o 1,5-2%.
Już przy podniesieniu się średniej temperatury zaledwie o ułamek stopnia Celsjusza, obserwujemy szereg niespotykanych wcześniej zjawisk: rekordowe upały, topnienie lodowców, silniejsze huragany, rozpad czapy lodowej Arktyki i lodów Antarktydy, podnoszenie się poziomu oceanów, rozmarzanie wiecznej zmarzliny, burze i nawałnice, pustynnienie, susze, pożary i powodzie. Według prognoz specjalistów, do końca stulecia średnia temperatura Ziemi wzrośnie o 3-4°C, a lądów - w granicach 4-7°C i wcale nie będzie to koniec procesu. Naukowcy jeszcze kilkanaście lat temu przewidywali, że do końca XXI wieku strefy klimatyczne przesuną się o 200-400 km. Tymczasem nastąpiło to już w ciągu ostatnich dwudziestu lat - a więc całe dekady wcześniej.
Zmiany klimatu to także zmiany układów ciśnień i kierunków wiatrów. Zmienią się okresy deszczowe, a obszary opadów przesuną. Rezultatem będzie przesuwanie się pustyń. Zagrożone są m.in. południe Europy i Stanów Zjednoczonych, Afryka Południowa, dorzecze Amazonki i Australia. Według raportu IPCC z 2007 r., w 2080 r. bez dostępu do wody pozostanie od 1,1 do 3,2 mld ludzi. W tym samym czasie ponad 600 mln osób będzie cierpiało głód.
Woda wyżej
Obszary Alaski, Nowej Zelandii, Himalajów, Andów, Alp - wszędzie tam lodowce topnieją. Z powodu zachodzenia tych procesów w Himalajach, do połowy stulecia Chiny stracą dwie trzecie masy swoich lodowców. W Szwajcarii już teraz niektóre banki nie chcą kredytować stacji narciarskich, położonych poniżej 1500 m n.p.m. W Andach zanik wypływających z lodowców rzek nie tylko prowadzi do problemów z zapewnieniem wody rolnictwu i mieszkańcom miast, ale też wyłączeń elektrowni wodnych. W Montanie, w Glacier National Park, w 1850 r. było 150 lodowców, dziś pozostało tylko 27. Przewiduje się, że w 2030 r. nie będzie ani jednego.
Stopienie się lodów Grenlandii oznacza wzrost poziomu mórz o 7 m i podniesienie się całości lądolodu Antarktydy aż o 70 m. Są prognozy, że do końca obecnego stulecia poziom oceanów wzrośnie o 1-1,5 m, a później, stopniowo, pójdzie w górę nawet o kilkadziesiąt metrów. Tymczasem na terenach nabrzeżnych mieszkają setki milionów ludzi.
Mieszkańcy wioski na wyspie Choiseul w Archipelagu Wysp Salomona już teraz musieli opuścić swoje domy - ze względu na zagrożenie powodziowe spowodowane wzrostem poziomu Pacyfiku. Badacze ostrzegli ich, że ze względu na ryzyko silnych sztormów, tsunami i ruchów sejsmicznych ich domostwa mogą w dowolnym momencie zniknąć z powierzchni Ziemi. Z podobnego powodu trwa proces przesiedlania mieszkańców wysepki Han w Papui Nowej Gwinei, a niebawem to samo czeka ludność pacyficznego Archipelagu Kiribati.
Niektórzy twierdzą, że ocieplenie może też przynieść korzyść - w postaci rolniczego zagospodarowania prawie bezludnych obecnie północnych terenów tajgi kanadyjskiej i syberyjskiej. Przeważa jednak pogląd, że globalnie przyniesie więcej strat niż korzyści. Podniesienie się poziomu wód spowodowałoby ogromną skalę migracji na tereny wyżej położone, woda zalałaby zakłady przemysłowe i miasta - koszty takich zmian mogłyby być zabójcze dla gospodarki światowej i generalnie cywilizacji.
Mirosław Usidus