Jak „robi się kosmos” w Polsce?

Jak „robi się kosmos” w Polsce?
Rozmowa z doktorem Grzegorzem Broną, prezesem Creotech Instruments, polskiej spółki sektora kosmicznego.

Młody Technik: Niedawno zostało zawarte porozumienie Polski z ESA. Minister polskiego rządu, który to ogłaszał, mówił przy okazji, że porozumienie to „zdynamizuje czterysta polskich kosmicznych start-upów”. W tej liczbie spółek polskiego sektora kosmicznego jest oczywiście również Creotech. Jak z punktu widzenia Pańskiej firmy ma wyglądać to „zdynamizowanie”? Jakie znaczenie ma to porozumienie z ESA dla polskiej branży kosmicznej?

Grzegorz Brona: Może zacznę od pewnej korekty i wyjaśnienia. Te czterysta start-upów to jest liczba przesadzona. Co prawda tyle podmiotów zapisało się dotychczas do systemu przetargowego Europejskiej Agencji Kosmicznej, jednak w przetargach z sukcesem uczestniczyło zapewne nie więcej niż sześćdziesiąt firm. Zatem warto pamiętać, że liczba 400 oznacza liczbę potencjalnie zainteresowanych, a w projektach ESA bierze udział do tej pory najwyżej sześćdziesiąt.

Pojawiła się informacja o istotnym zwiększeniu polskiej składki do Europejskiej Agencji Kosmicznej. Ta składka jest sumą dwu części, obowiązkowej, którą każdy kraj członkowski musi płacić proporcjonalnie do swojego PKB oraz dodatkowej, opcjonalnej, z której pieniądze trafiają z powrotem do polskich przedsiębiorstw w stu procentach. Jeśli chodzi o tę pierwszą część, to ESA może ją wykorzystać na dowolny cel i kontrakt z firmą w dowolnym kraju. Część dobrowolna składki trafia tylko do polskich firm i instytucji naukowych. I to właśnie ta druga część, z przeznaczeniem dla polskich przedsiębiorstw, została ostatnio radykalnie podniesiona. Z ok. 17 milionów euro rocznie do 150 mln euro.

1. Platforma satelitarna Hypersat - produkt firmy Creotech (© Creotech)

MT: Czyli jest to w gruncie rzeczy forma okrężnego finansowania polskiego sektora kosmicznego przez polski rząd…

GB: Poniekąd tak. Można oczywiście zapytać, dlaczego te pieniądze od razu, bezpośrednio nie trafią do polskich firm. Trzeba pamiętać, że tu po drodze jest taka bardzo miła i potrzebna rzecz, jak know-how, który oferuje ESA, i dzięki kontraktom zawieranym między Agencją a polskimi firmami trafia do nich. Do każdego kontraktu przypisani są po stronie Europejskiej Agencji Kosmicznej specjaliści i menedżerowie prowadzący projekty. Są to inżynierowie wyższego szczebla, którzy wspierają polskie firmy. Myślę, że to najlepszy sposób uczenia się po naszej stronie. Nie oszukujmy się. Do 2012 roku (rok przystąpienia Polski do ESA - red.) firm sektora kosmicznego praktycznie w Polsce nie było. Dopiero więc od dekady powstaje w Polsce prawdziwa branża kosmiczna, w sensie działu gospodarki.

Warto pamiętać, że granty z ESA są bardzo dokładnie i rygorystycznie rozliczane. Zbudowane za te pieniądze systemy lecą potem w przestrzeń kosmiczną i ESA musi być pewna, że firmy dostarczają produkty na odpowiednim poziomie. Zatem firmy są z jednej strony bardzo mocno wspierane, ale też niezwykle uważnie i precyzyjnie rozliczane przez struktury Europejskiej Agencji Kosmicznej.

MT: Czy zatem niedawne nowe porozumienie z ESA można nazwać przełomem dla polskiego sektora kosmicznego? Tak, z punktu widzenia szefa takiej firmy jak Creotech?

GB: Do tej pory finansowanie, o którym mówimy, było na stosunkowo niewielkim poziomie i dotyczyło relatywnie niewielkich projektów. A to jakaś polska firma mogła dostarczyć jakąś śrubkę, a to kawałek zasilacza w sondzie kosmicznej albo dostarczyć którąś z antenek w ramach misji na Jowisza. Bo na tyle starczało tych pieniędzy z polskiej składki do budżetu ESA. Te 15–17 mln euro nie wracało w postaci jednego większego kontraktu, ale powiedzmy, serii niewielkich zamówień, kontraktów dla polskich firm z sektora kosmicznego o wartości po sto, dwieście tysięcy euro. I to był szczyt naszych ambicji.

Teraz, dzięki zwiększeniu tego finansowania z 17 do 150 milionów, które mają wrócić w postaci kontraktów do polskich firm, nagle otwierają się znacznie większe perspektywy. Teraz będziemy mogli wyjść poza śrubki czy podsystemy. Będziemy mogli proponować większe projekty i liczyć na wygranie w przetargach na zaprojektowanie całych misji kosmicznych. To zmiana nie tylko ilościowa, ale także jakościowa, bo będziemy mogli dostarczyć po raz pierwszy nasze polskie satelity w całości, umieszczone w przestrzeni kosmicznej.

To jest też, jak można przypuszczać, właściwy moment. Przez dziesięć lat uczyliśmy się, jak projektować, budować i umieszczać w przestrzeni kosmicznej małe komponenty, budowaliśmy kompetencje. I po dziesięciu latach od wejścia do ESA nadszedł moment, by dostarczyć coś większego. Jedyną przeszkodą, już nieaktualną, był brak środków na te cele z Europy.

2. Inżynierowie Creotech Instruments podczas pracy w clean room (© Creotech)

MT: Czytelnicy „Młodego Technika” mogli słyszeć polskiej branży kosmicznej, ale niekoniecznie o takiej firmie jak Creotech. Proszę opowiedzieć o tej obecnie jednej z najprężniejszych firm polskiego sektora kosmicznego.

GB: Creotech powstał w 2012 r. jako projekt studencki, w zasadzie. Był to projekt kilku doktorantów, którzy wrócili do kraju z Europejskiego Centrum Badań Jądrowych, CERN, pod Genewą. Byłem w tym gronie. Pokończyły nam się po prostu kontrakty w ośrodku zajmującym się fizyką jądrową. Naszą ambicją wówczas nie było może założenie spółki kosmicznej, ale założenie czegoś, co będzie się zajmować czymś równie ciekawym jak to, do czego byliśmy przyzwyczajeni, pracując za granicą. Było kilka pomysłów, w tym także kosmos. Akurat 2012 rok był zarazem datą przystąpienia Polski do Europejskiej Agencji Kosmicznej, więc pomysł zajęcia się kosmosem naturalnie zyskał przewagę.

W roku tym pojawili się także specjaliści z ESA w Polsce, szukając jakichś podmiotów, z którymi mogliby współpracować i tych podmiotów w Polsce nie znajdowali. Oprócz polskiego Centrum Badań Kosmicznych ekosystem ten praktycznie w naszym kraju wtedy nie istniał. Dostaliśmy wówczas zaproszenie na spotkanie w CBK i choć sektora kosmicznego wtedy praktycznie nie było, to i tak sala podczas tego spotkania była pełna. Sala zaczęła szybko pustoszeć, gdy przedstawiciele ESA zaczęli opowiadać o tym, jak to wszystko, jeśli chodzi o projekty kosmiczne, jest trudne, ile potrzeba pieniędzy, by przygotowywać usługi i produkty na potrzeby ESA. W końcu spotkania pozostaliśmy właściwie tylko my, trójka doktorantów, która właśnie założyła firmę technologiczną, i kilku profesorów.

Zatem, koniec końców ESA nie za bardzo miała tu w Polsce wybór. Postanowiono, że pierwsze zlecenia trafią do nas, przy czym agencja zdawała sobie sprawę, że sami sobie z tym nie poradzimy. Dlatego pierwsze zlecenia polegały na zlecaniu nam nauczenia się pracy nad strukturami kosmicznymi.

MT: Czyli za pieniądze ESA uczyliście się, jak współpracować z ESA…

GB: Właśnie tak. Uczyliśmy się od specjalistów, którzy byli opłacani przez ESA, jak przejąć know-how. Oczywiście samo to nie wystarczyło. Zaczęliśmy szukać finansowania na budowę laboratoriów i infrastruktury produkcyjnej. Te pieniądze nie znalazły się tak od razu, gdyż podmioty, do których się zwracaliśmy po fundusze zwykle wyrzucały nas za drzwi, twierdząc, że w Polsce „nie robi się kosmosu” i robić nie będzie. Mówili, że gdy przyjdziemy do nich z jakąś aplikacją na iPhone’a, to oni to zasponsorują, ale systemów kosmicznych finansować nie będą.

Potem poszliśmy po pieniądze do Unii Europejskiej, w ramach funduszy przysługujących Polsce. I tu niestety znów odpadaliśmy z powodów podobnych, z których odmawiały nam fundusze venture capital, czyli - „w Polsce nie robi się kosmosu”, a my zapewne chcemy wyciągnąć pieniądze z tego czy innego konkursu. Więc stąd też nie dostaliśmy żadnego wsparcia.

MT: Ale nie poddaliście się…

GB: Nie. W 2014 roku, dwa lata po założeniu Creotechu, udało nam się pozyskać środki z Agencji Rozwoju Przemysłu, czyli instytucji skarbu państwa, która wtedy szukała inwestycji w nowoczesne sektory. Uwierzyła nam, że chcemy się w rozwój produkcji kosmicznej zaangażować na poważnie. Uwierzyła też Europejskiej Agencji Kosmicznej, która dała nam rekomendacje.

ARP objęła część akcji w Creotechu, co oznacza, że jesteśmy częściowo spółką skarbu państwa. Uwierzyła nam też ESA.

Od tej pory idziemy do przodu. Do tej pory zrealizowaliśmy łącznie dwadzieścia sześć kontraktów dla Europejskiej Agencji Kosmicznej. Nasze systemy są na Marsie. Dostarczyliśmy sprzęt, który poleciał w kierunku Jowisza (sonda ESA - Jupiter Icy Moon Explorer, JUICE - przyp. red.). Naszym sprzętem wypełniona jest też Międzynarodowa Stacja Kosmiczna. Przynajmniej dwa eksperymenty działające obecnie na ISS są  przygotowane we współpracy ze spółką Creotech.

Od 2017 roku rozwijamy nasz kluczowy projekt, który ma doprowadzić do umieszczenia pierwszych naszych mikrosatelitów w  przestrzeni kosmicznej. Mówię o misji EagleEye, która leci w 2024 roku w przestrzeń kosmiczną. To sześćdziesięciokilogramowy satelita, pierwszy taki system, który powstanie w Polsce, jak też w ogóle w tej części Europy.

Od zeszłego roku jesteśmy na głównym parkiecie warszawskiej Giełdy Papierów Wartościowych. Agencja Rozwoju Przemysłu jest chyba usatysfakcjonowana i nie żałuje, że w 2014 roku udzieliła nam wsparcia.

3. Dział produkcji Creotech (© Creotech)

MT: Jakie są jeszcze dalsze plany, zamierzenia, marzenia Creotechu?

GB: Nie lubię snuć zbyt odległych w czasie planów i marzeń. Dla mnie celem bardziej dalekosiężnym, ale realnym jest to, by zostać integratorem satelitów czy to dla Europejskiej Agencji Kosmicznej, czy dla odbiorców krajowych. Integratorem pierwszego wyboru, jeśli chodzi o Europę Centralną. W Europie jest kilku takich integratorów. To jest duża firma Airbus, inna duża firma Thales. Jest też taka firma w Wielkiej Brytanii  nazwie SSTL albo też OHB w Niemczech. Wszystko to są firmy, które narodziły się 30–50 lat temu. Moim celem jest to, by Creotech był ich konkurencją czy też dodatkowym podmiotem na rynku europejskim, który jest w stanie przygotowywać satelity do masy 200 kilogramów, czyli stosunkowo niewielkie obiekty kosmiczne nie tylko na orbitę okołoziemską, ale też na, powiedzmy, orbitę okołoksiężycową.

To jest trudne przedsięwzięcie. Przygotowywaliśmy się do tego przez wiele lat, najpierw zdobywając umiejętności montażu elektroniki kosmicznej, potem w zakresie designu, przygotowywania rozrysowanych schematów elektroniki kosmicznej, potem w dziedzinie pisania oprogramowania i w końcu - integracji podsystemów ze sobą. I w końcu mamy plan wyniesienia zintegrowanego polskiego satelity, który w przyszłym roku ma wynieść firma SpaceX.