ISON, czyli żyje się tylko dwa razy

ISON, czyli żyje się tylko dwa razy
Astronomowie mówią, że po tym, co stało się z C/2012 S1 przed i po przejściu przez peryhelium, dużo nauczyli się o kometach „muskających Słońce”. Mogą to być jednak w dużym stopniu słowa pocieszenia po tym, jak pogrzebana zaraz po bliskim spotkaniu z nasza gwiazdą ISON odżyła i rozbłysła podwójnym warkoczem, by nieubłaganie gasnąć przez następne dni.

 

 

Obecnie ślady po „komecie stulecia” są w stanie dostrzec jedynie specjaliści, wyposażeni w naukowy sprzęt. Nadzieja na grudzień z „gwiazdką” w postaci solidnie świecącego ISON-a na niebie, żywa jeszcze dwie doby po peryhelium, gdy, na koronagrafach SOHO widać było wyraźnie blask tego co przetrwało po komecie, niknie wraz z zanikiem śladów na instrumentach obserwacyjnych.

Wprawdzie NASA wciąż oficjalnie nie rozstrzyga, czy to, co widzieliśmy po przejściu obok Słońca było jakimś ocalałym kawałkiem jądra komety, czy jedynie rozpędzoną, rozgrzana przez wiatr słoneczny chmurą pyłu, to jednak w mediach przeważają „nekrologi”. Jednym z najciekawszych jest krótki tekst „In Memoriam” autorstwa Karla Battamsa zaangażowanego kampanię obserwacji komety ISON pod patronatem NASA. Napisał on m. in. że „nieugięta ambicja” komety, która narodziła się 4,5 miliarda lat temu, była „silniejsza niż jej zdolność pokonania Słońca”, co skończyło się dla niej tragicznie 28. Listopada 2013 r.