Kłopoty z rosyjskimi okrętami podwodnymi
Opinia publiczna nie od razu dowiedziała się o katastrofie Łoszarika. Kiedy Rosja wydała w końcu oświadczenie o wypadku, wciąż nie wiadomo było dokładnie, jaki okręt podwodny uległ pożarowi i czy był zasilany energią jądrową. Ta niechęć do ujawniania szczegółów wzbudziła falę spekulacji co do przeznaczenia i misji Łoszarika. Zdaniem niektórych mógł służyć do przecinania kabli podmorskich, stanowiących infrastrukturę internetową. Jego parametry techniczne nie są znane, ale wiadomo, że był to okręt przeznaczony do działań głębinowych.
W 2012 r. operował na dnie Oceanu Arktycznego, gdzie na głębokości ponad 2 tys. metrów umieszczono rosyjską flagę. Intrygująca jest lista ofiar katastrofy, bo nie byli to szeregowi marynarze. Jak podał w "GW" ekspert od tematyki rosyjskiej, Wacław Radziwinowicz, z czternastu ofiar aż siedem było w randze komandora (odpowiednik pułkownika), a pozostali to również oficerowie o stopniu nie niższym niż komandor podporucznik (odpowiednik majora).
Mniej więcej tydzień po katastrofie Łoszarika naukowcy wysłali zdalny okręt podwodny, aby zebrać próbki wokół wraku Komsomolca.
- Pobraliśmy próbki wody z kanału wentylacyjnego okrętu, ponieważ zarówno w latach 90., jak i ostatnio w 2007 r. Rosjanie dokumentowali radioaktywne przecieki - powiedziała w komunikacie prasowym liderka ekspedycji Hilde Elise Heldal.
Według różnych źródeł, przecieki przekraczają normę od 100 do nawet 800 tys. razy. Jednostka zatonęła ok. 260 mil morskich od wybrzeża Norwegii i znajduje się teraz ok. 1,5 km pod powierzchnią oceanu.