Wakacje nad i pod wodą
Chyba niemal każdy gdzieś już takie wizualizacje widział. Ukazują zwykle luksusowe przestrzenie, otoczone nieskazitelnym błękitem wód oceanicznych i cudownymi barwami życia raf koralowych. Tak wyglądają np. projekty firmy Hotel Interior Designs, która pracuje nad koncepcją nazwaną Planet Ocean Underwater Hotel. Miałaby oferować apartamenty w konstrukcji zanurzonej na stałe 9 m pod powierzchnią morza.
Jak twierdzą projektodawcy, podwodny kompleks będzie nie tylko atrakcyjną propozycją na spędzenie czasu dla zamożniejszej klienteli, ale również wspomoże naturalne środowisko raf koralowych. Generowane przez system prądy elektryczne przenikać bowiem mają przez morską wodę, co sprzyjać ma formowaniu wapienia, a w efekcie także przyciąganiu koralowców.
Konstrukcja może się przemieszczać, np. gdy nadchodzi burza - co kwalifi kuje ją do klasy tzw. floateli, czyli hoteli pływających. Podwodna część połączona jest z nawodną i to ta ostatnia służyć ma do nawigacji, czyli kierowania całego kompleksu w wybranym kierunku. Powstałaby więc w ten sposób bardziej zanurzona wersja innej koncepcji, projektu MORPHotel, autorstwa Gianluki Santosuosso. To z kolei ma być rodzaj hybrydowego statku wycieczkowego z apartamentami, restauracjami, basenami i oczywiście podwodnymi modułami.
Trud budowy - koszmar utrzymania
Podwodne, nazwijmy to, apartamenty są już jednak tu i ówdzie dostępne. Przykładem „hotel” specjalisty od oceanów, Iana Koblicka, który jednak trudno uznać za ofertę dla miłośników luksusu. Otwarty w 1986 r. Jules’ Undersea Lodge to przerobione laboratorium badawcze. Ma trzy niewielkie pomieszczenia, urządzone wygodnie, ale bardzo skromnie. W dawnych czasach Koblick badał w nim szelf kontynentalny u wybrzeży Puerto Rico. Dziś zakotwiczony kilka metrów pod powierzchnią oceanu obiekt jest wynajmowany badaczom lub poszukiwaczom wrażeń. W 2014 r. para amerykańskich nauczycieli ustanowiła tam rekord czasu spędzonego pod wodą - 73 dni.
Koblick razem z partnerem zaprojektował zresztą znacznie większy od obecnego obiekt z restauracją - nikt nie chciał jednak zrealizować tego pomysłu. I to jest dość typowy los koncepcji podwodnych kompleksów mieszkalnych. Jednym z najbardziej znanych projektów był np. Poseidon Undersea Resort. Hotel powstawał od 2001 r. na Fidżi. Chęć zamieszkania w obiekcie z podwodnym widokiem na rafę koralową, wyposażonym w bar, restaurację, bibliotekę, salę konferencyjną, siłownie, spa i kaplicę, wyraziło wstępnie 150 tys. osób. Jednak gdy przyszło do twardego podliczania biznesu, entuzjazm inwestorów się rozwiał. Nie udało się też zrealizować monumentalnego Hydropolis, zaprojektowanego przez Joachima Hausera, ani wielu planów budowy podmorskich apartamentowców.
Eksperci wskazują, że optymizm projektantów i wizjonerów weryfikowany jest brutalnie, gdy inżynierowie zaczynają mówić o kłopotach technicznych i kosztach utrzymania podwodnych obiektów. Każda poważniejsza naprawa konstrukcji - np. wymiana szyb - to wielka operacja, wymagająca zalania pomieszczeń. Są też ogromne problemy z odpadami i ściekami. A szybka ewakuacja gości takiego hotelu spod wody byłaby właściwie niemożliwa. Newralgicznym punktem konstrukcji częściowo zanurzonych jest granica między morzem a powietrzem. Największym zagrożeniem pozostaje bowiem falowanie wody, szczególnie w przypadku sztormu. Mimo to specjaliści obecnie skłaniają się ku poglądowi, że znacznie taniej i bezpieczniej jest budować kompleksy tylko częściowo zanurzone w wodzie. Wspomniany koncept MORPHotel to właśnie przykład tej tendencji - budynków pływających o modułowej konstrukcji, z jedynie niektórymi elementami zanurzonymi na stałe albo wręcz czasowo. Tego rodzaju obiekty mieszkalne funkcjonowałyby niczym statki kotwiczące na długie okresy i przemieszczające się w razie konieczności. Mogą być to zresztą swoiste pływające moduły stacjonarnych hoteli na wybrzeżu, odłączające się od budowli macierzystej i wypływające na określony czas w morze czy na ocean.
Właśnie na tym pomyśle oparty jest projektowany w Katarze Amphibious 1000 - pływający hotel autorstwa włoskiego architekta Giancarlo Zemy. Kompleks, który ma być gotowy w 2022 r., podzielono na część lądową i morską z akwariami oraz morskimi obserwatoriami. Oprócz kilkudziesięciu luksusowych pokoi usytuowanych ponad wodą będzie wyposażony we „flotę” pływających apartamentów, z podwodnymi kabinami.
Niestrudzeni w snuciu wizji podwodnych miast
Pomimo wspomnianych problemów technicznych i ograniczeń, przemysł projektowania podwodnych budowli, wręcz całych miast, od lat ma się świetnie. Jest to jednak branża zajmująca się głównie rysowaniem projektów. Ogląda się je ze sporą frajdą, na ogół niepsutą przez świadomość ogromu wyzwań technologicznych, które pojawiłyby się wraz z próbą realizacji.
Kilkanaście miesięcy temu np. dowiedzieliśmy się, że Japonia ma plan budowy do 2030 r. podwodnego miasta. Projekt wygląda oczywiście szalenie futurystycznie. Stoją za nim dość poważne podmioty – przede wszystkim fi rma Shimizu Corporation, która nawiązała w tej sprawie współpracę z Uniwersytetem Tokijskim oraz z Japońską Agencją Technologii i Nauk o Ziemi (Jamstec).
Trudno jednak dać się temu zwieść… Koszt projektu ma wynieść 26 mld dolarów. „Oceaniczna spirala” (Ocean Spiral), bo tak nazwano tę wizję, ma mieć kształt sfery zdolnej do unoszenia się na wodach oceanicznych i zanurzania się głębiej w spokojnych wodach. Z kuli, w kierunku dna oceanicznego, na głębokość nawet do 4 km, wysuwać się ma spiralna struktura, której zadaniem byłaby np. eksploatacja bogactw podłoża. W sferze o średnicy ponad 500 m mogłoby mieszkać nawet 5 tys. osób. Przestrzeń ta podzielona byłaby na obszary ściśle mieszkalne, rekreacyjne oraz przeznaczone do pracy.
Ponieważ Chińczycy nie mogą być gorsi od Japończyków, w Państwie Środka powstała wizja zbudowania miasta o powierzchni aż 10 km², które będzie się znajdowało zarówno pod, jak i nad wodą. Powstałoby ono przy zastosowaniu technik przewidzianych do wykorzystania podczas trwającej budowy mostu łączącego Hong Kong, Makau i Zhuhai, o długości niemal 50 km.
Zdaniem ekspertów, chiński projekt, choć bardzo drogi, byłby technicznie wykonalny. Jedną z części wspomnianego mostu jest 150-metrowy podwodny tunel. To właśnie ten element, stworzony z betonowych prefabrykatów, ma stanowić podwalinę dla przyszłej metropolii.
Podwodna budowla w Zatoce Gdańskiej?
Projekty podwodnych kompleksów mieszkalnych, a raczej ich wizualne prezentacje, najczęściej umiejscawia się w egzotycznych okolicznościach przyrody, wśród raf i kolorowych ryb. Tymczasem zgoła nie w Zatoce Perskiej, nie na Malediwach, nie u wybrzeży Australii, lecz w Trójmieście ma powstać pierwszy podwodny obiekt - Water Discus. Nie będzie to, dla jasności, hotel, a ośrodek nauki i badań. Miałyby tam znaleźć się m.in.: podwodne centrum wystawiennicze, sale konferencyjne oraz zaplecze naukowo- badawcze dla pomorskich firm i uczelni. Miasto chciałoby umieścić tam morski oddział Hewelianum – trójmiejskiego centrum nauki.
Przedstawiciele środowisk naukowych prowadzą w tej sprawie rozmowy z trójmiejskimi samorządowcami. Jeśli uda im się osiągnąć porozumienie, obiekt mógłby powstać w dwa lata! Nad projektem pracują wspólnie naukowcy z Politechniki Gdańskiej oraz gdyńska firma Deep Ocean Technology. Rozpatrywane są trzy lokalizacje: w Gdyni – na Nabrzeżu Beniowskiego przy Molo Południowym, za Akwarium, lub w Gdańsku – w okolicach mola w Brzeźnie oraz falochronu przy wejściu do portu morskiego.
Według projektu podwodny kompleks w Zatoce Gdańskiej składałby się z dwóch dysków. Pierwszy miałby średnicę 31,6 m i byłby zanurzony na głębokość do 12,5 m. Drugi, podobny kształtem, liczyłby 50 m średnicy i znalazłby się nad wodą. Oba łączyłby szyb komunikacyjny.
Przyglądając się najnowszym, nawet tym najbardziej zwariowanym i futurystycznym wizjom, widać wyraźnie pewne przesunięcie w wyobrażeniach pomysłodawców. Wiedzą oni bowiem, że bardzo trudno będzie budować obiekty mieszkalne zanurzone i całkowicie oderwane od powierzchni. Nowe projekty są więc jakoś, w ten czy inny sposób, powiązane z „górą”. Można chyba powiedzieć, że wizja podwodnego życia powoli dojrzewa.