Przykra opowieść o dwóch Edwardach
Pierwsze elektryczne autobusy wyjechały na ulice Londynu nie miesiąc czy rok temu, lecz latem 1907 r. "Elektrobusy", bo tak je nazywano, nie dymiły i nie hałasowały, więc spodziewano się, że wkrótce wyprą spalinową konkurencję. "Los napędzanego benzyną omnibusu jest przypieczętowany", pisała wówczas gazeta "Daily News", której artykuł cytuje w swoim wrześniowym wydaniu magazyn "NewScientist".
Wszystko wyglądało obiecująco, zwłaszcza, że trasy autobusów są zazwyczaj ustalone, więc można zaplanować całą logistykę związaną z ładowaniem lub wymianą akumulatorów. A jednak przygoda Londynu z elektrobusami trwała tylko dwa lata, po których miasto przeprosiło się z benzyniakami.
Przekonał i nie zapłacił
Dlaczego tak się stało i elektryki nie zdobyły rynku masowego transportu pasażerskiego? Historycy upatrują przyczyn w problemach, jakie stwarzały ciężkie, nieporęczne i mało efektywne akumulatory kwasowo-ołowiowe. "New Scientist" twierdzi jednak, że prawdziwym powodem upadku pomysłu był fakt, że firmą zarządzającą elektrobusami kierowali oszuści.
Na jej czele stało dwóch Edwardów o dość podejrzanej reputacji. Edward Ernest Lehwess oraz Edward "Teddy" Beal, który wcześniej opuścił zakład karny. Ogłaszając ofertę sprzedaży miastu trzystu sztuk pojazdów, zaproponowali jednocześnie inwestorom akcje o wartości 300 tys. funtów. Twierdzili ponadto, że kupili za 20 tys. patent na elektryczne autobusy, dający im wyłączność na korzystanie z tej technologii. Dziennikarze śledczy dość szybko wykryli jednak, że patent, owszem, jest, ale opiewa na zupełnie inne urządzenie, a w miejscu fabryki w zachodnim Londynie, w której miały być produkowane elektrobusy, są stajnia i pub, zaś taśm produkcyjnych - ani śladu.
Wybuchła afera. Inwestorzy zażądali zwrotu pieniędzy. I rzeczywiście, około tysiącowi z tych osób firma musiała oddać fundusze. Lehwess nie zraził się jednak niepowodzeniem. Wyruszył do Stanów Zjednoczonych, gdzie spotkał wytwórcę akumulatorów, Charlesa Goulda, którego przekonał do transportu przez ocean partii akumulatorów, z których każdy ważył 1,75 t - miały zasilić elektrobusy w Londynie.
Pełne ładowanie tych wielkich (rozmiarem i masą) magazynów energii trwało osiem godzin. Inżynierowie Goulda wynaleźli jednak całkiem innowacyjny - żeby nie powiedzieć: nowoczesny - sposób wymiany zużytych akumulatorów na naładowane. Umieszczano je pod podłogą pojazdu. Autobus podjeżdżał do punktu wymiany, robotnicy wymontowywali akumulator, instalowali kolejny, z zapasu naładowanych, i pojazd ruszał dalej. Cała operacja trwała trzy minuty.
Ktoś spostrzegawczy zauważył zapewne, że napisaliśmy, iż Lehwess "przekonał" Goulda do transportu akumulatorów, a nie, że kupił je od Amerykanina. Nie otrzymawszy zapłaty, po dwóch latach, przedsiębiorca z Nowego Jorku zrozumiał, że to kant.
Tymczasem elektrobusy z akumulatorami Goulda wyruszyły w trasy po Londynie, co przekonało mieszkańców, a także znów inwestorów, że w tym wszystkim naprawdę chodzi o lepszy transport publiczny. Lehwess i Beal w latach 1907-1909 znów pozyskali prawie 100 tys. funtów od pełnych nadziei na zyski akcjonariuszy.
3 stycznia 1910 r., jak co dnia, londyńczycy przyszli na przystanek elektrobusu przy Victoria Station. Jednak pojazd nie przyjechał. Firma Lehwessa i Beala już nie istniała. Był to cios nie tylko dla ludzi, którzy stracili swoje pieniądze włożone w akcje, ale ogólnie też dla całej idei elektrycznej motoryzacji. Trzeba pamiętać, że w tamtych czasach na to, co działo się w Londynie, także w sensie technologicznym, patrzył cały świat. I naśladował. A ponieważ Londyn zraził się do elektrycznej motoryzacji, cały świat również do niej się już nie kwapił.
Mądrzejsi o stulecie
Minął wiek, w ciągu którego miasta dusiły się w spalinach i hałasie. Na ulice wielu aglomeracji świata znów wyjeżdżają jednak floty elektrycznych, ekologicznych autobusów. Nowatorskie konstrukcje, takie jak Proterra, o której piszemy w tym numerze „MT”, biją kolejne rekordy zasięgu. Producenci samochodów deklarują odejście w najbliższych latach od silników spalinowych, a przynajmniej takich, które opierają się tylko na spalaniu pochodnych ropy. Niektóre państwa - np. Norwegia, Francja, Wielka Brytania - zapowiadają koniec sprzedaży benzyniaków i diesli do 2040 r.
Może więc tym razem się uda…?