Amerykańsko-chińska wojna technologiczna
"Chiny prawdopodobnie będą ostro konkurować, aby wypełnić każdą lukę, która powstałaby po takim przejęciu", napisał w liście na temat proponowanej transakcji przedstawiciel amerykańskiego Departamentu Skarbu.
Atmosfera wojny handlowo-technologicznej pomiędzy USA a Chinami narasta od lat. W 2014 r., kiedy korporacja Anbang z Pekinu przejęła za 2 mld dolarów słynny nowojorski hotel Waldorf Astoria, ówczesny prezydent USA Barack Obama przestał tam nocować. "Przez koszty i względy bezpieczeństwa" - tłumaczyli waszyngtońscy oficjele. Hotel to nie spółka technologiczna, ale ta historia ma wymiar symboliczny i przenośny. Trudno przecież mieszkać, a także spokojnie i bezpiecznie wyspać się w miejscu, które należy do wroga.
Chiński plan dominacji
Chiny pod wodzą Xi Jinpinga w sposób otwarty wdrażają plan zdobycia dominacji w technologiach mobilnych, sztucznej inteligencji i innych zaawansowanych dziedzinach. Ogromne środki przeznaczane są nie tylko na własne badania i rozwój, ale również na pozyskiwanie rozwiązań i talentów z zewnątrz. W marcu chińscy przywódcy ogłosili plany rozszerzenia uprawnień krajowego ministerstwa nauki i technologii, znanego pod międzynarodowym skrótem MOST, koordynującego i konsolidującego prace piętnastu innych resortów.
Aby bronić się przed agresywną strategią Chińczyków, USA powołały ciało o nazwie CFIUS (Komitet ds. Zagranicznych Inwestycji w Stanach Zjednoczonych). Zarządzany przez Departament Skarbu organ ma prawo blokować transakcje i przejęcia, które uzna za zagrażające narodowemu bezpieczeństwu. Komitet ma już na koncie kilka zakazów przejęć firm, które zdaniem jego ekspertów powiązane były z chińskim kapitałem. Jak się powszechnie uważa, za czasów prezydentury Donalda Trumpa amerykańska obrona przed chińską ekspansją technologiczną silnie się wzmogła.
Qualcomm odgrywa obecnie dominującą rolę w rozwoju telekomunikacyjnej infrastruktury. Przewodzi też w budowie podstaw sieci nowej generacji – 5G. Amerykańscy eksperci wprost wskazują na chińską firmę Huawei jako potencjalnego beneficjenta transakcji przejęcia mobilnego potentata. Chińczycy mają obecnie przyznanych ok. 10% patentów związanych z technologiami 5G. Istnieją obawy, że to w ręce chińskiej firmy wpadnie przewodnictwo we wprowadzaniu świata na nowy etap technik mobilnych.
Firma, która jest zainteresowana kupnem udziałów w Qualcomm - Broadcom z Singapuru, zapewnia, że ściśle współpracuje z CFIUS w wyjaśnianiu wszelkich wątpliwości. Samo podejście Komitetu jest jednak znaczące. Zwykle bowiem bada on transakcje już po ich zawarciu, a tym razem działa profilaktycznie. Widać więc, jak ważna to dla USA sprawa. A fakt, że kłócący się zwykle zawzięcie republikanie i demokraci zgodnie pracują nad ustawą dającą CFIUS dużo więcej uprawnień, jest bardziej niż znamienny. Z drugiej strony, przeciw rozszerzaniu ograniczeń administracyjnych protestują spółki technologiczne, w tym IBM. Według ich opinii działania takie w rzeczywistości utrudnią działalność amerykańskich przedsiębiorstw na rynkach zagranicznych.
Apetyt na niemieckie roboty i energetykę
Chińska ekspansja kapitałowo-technologiczna daje się we znaki nie tylko Amerykanom. Wiosną 2016 r. Angela Merkel chwaliła się przed Barackiem Obamą firmą KUKA na słynnych targach w Hanowerze. KUKA to producent robotów przemysłowych, duma niemieckiej gospodarki i myśli innowacyjnej. Jesienią… należała już do Chińczyków, którzy zapłacili za nią 4,6 mld euro. W związku z tą transakcją powstało zamieszanie. Zakup próbował zablokować niemiecki rząd. Nieskutecznie. Ostatecznie chińska Midea zyskała w KUKA aż 95% udziałów.
Podobnie było z inną niemiecką firmą – Aixtron, produkującą układy scalone. Jak informował dziennik „Handelsblatt”, dopiero amerykańskie służby specjalne przekonały Niemców, by zablokowali sprzedaż firmy Chińczykom. Waszyngton obawia się bowiem, że Azjaci z Kraju Środka mogą wykorzystać niemieckie procesory w swoim programie nuklearnym.
Berlin musiał też interweniować, gdy chińskie konsorcjum chciało przejąć znaną firmę oświetleniową OSRAM.
W lutym tego roku w Niemczech znów szok! Chińska firma Geely kupiła spory kawałek koncernu Daimler AG, za ok. 9 mld dolarów. Chińska spółka, nabywając 9,7% akcji, stała się największym akcjonariuszem niemieckiego koncernu. Transakcja jest kolejną dużą inwestycją holdingu Geely (Zhejiang Geely Holding Group) w ostatnim czasie. Pod koniec grudnia firma wykupiła za ok. 3,9 mld dolarów 8,2% akcji szwedzkiego producenta samochodów ciężarowych AB Volvo.
Z kolei spółka 50Hertz – jeden z czterech niemieckich operatorów sieci energetycznych – poinformowała niedawno, że trwają rozmowy o sprzedaży jej udziałów chińskiej spółce państwowej State Grid Corporation of China (SGCC). Według informacji Ministerstwa Gospodarki i Energii, umowa została już podpisana. Latem transakcja powinna być sfinalizowana, o ile drugi z właścicieli 50Hertz, belgijski operator sieci Elia (mający 60% udziałów), nie zdecyduje się na skorzystanie z prawa pierwokupu. Informacja o zamiarze sprzedaży zaniepokoiła niemieckich parlamentarzystów.
W związku z chińską ekspansywnością także na tym rynku rzecznik frakcji chadeków w Bundestagu oświadczył, że należy rozważyć, czy obecne przepisy o ochronie przed przejęciami infrastruktury krytycznej w Niemczech są wystarczające. W podobnym tonie wypowiedział się przewodniczący chadeckiej grupy niemieckich europosłów w Parlamencie Europejskim, Daniel Caspary. Stwierdził on, że w odniesieniu do spółek o znaczeniu strategicznym w państwach członkowskich Komisja Europejska powinna mieć prawo do ingerencji.
Europa w tej wojnie przestaje się zresztą liczyć. Sami liderzy europejskich państwa przyznają, że Stary Kontynent przegrywa wyścig o gospodarcze przywództwo w erze cyfrowej. Niemiecka kanclerz Angela Merkel podczas ostatniego Światowego Forum Ekonomicznego w Davos krytykowała głośno zjawisko "cyfrowego imperializmu".
Przedmiotem krytyki są przede wszystkim amerykańscy giganci internetowi, tacy jak Google, Facebook czy Amazon, wywierający coraz większy wpływ na styl życia, decyzje ekonomiczne i poglądy mieszkańców Ziemi - nie tylko Amerykanów. Internetowe potęgi z Chin idą jednak krok w krok za nimi. Europa w tej grze ma niewiele do powiedzenia w kwestii rozwoju gospodarki elektronicznej.
Kto będzie hegemonem?
Komunistyczna Partia Chin w 2015 r. nakreśliła mapę drogową, zwaną "Made in China 2025". Horyzont planu sięga jednak znacznie dalej niż 2025 r., bo kilku następnych dekad. Cel to doprowadzenie Pekinu do samowystarczalności w nieosiągalnych dziś dla Państwa Środka gałęziach przemysłu. "Made in China 2025" ma być skokiem do gospodarki XXI wieku. Chodzi o to, żeby Chiny nie tylko produkowały smartfony, komputery i telewizory, ale też żeby je projektowały i budowały, od początku do końca własnymi siłami i materiałami.
Ambicją Chin jest wyrugowanie z przemysłu zagranicznych dostawców, takich jak General Electric, Siemens, Nissan, Samsung czy Intel. Do 2020 r. 40% komponentów i surowców ma pochodzić z własnej produkcji i własnej myśli technicznej. Do roku 2025 - już trzy czwarte.
Opanowanie własnych technologii produkcji układów scalonych, samolotów, nowoczesnych magazynów energii zajęłaby dziesięciolecia, a Chiny nie chcą czekać. Gdy ma się miliardy dolarów na inwestycje, można iść na skróty i po prostu wykupywać kolejne zachodnie firmy.
Jak opiniuje thinktank Mercator, wyspecjalizowany w zagadnieniach związanych z Chinami, w ekspansji Państwa Środka nie chodzi o prymat technologiczny czy zyski. U podłoża wszystkich działań leżą polityka i rywalizacja z wciąż najpotężniejszym mocarstwem, Stanami Zjednoczonymi, o hegemonię w świecie.