Kino - miejsce, do którego chodzi się coraz mniej. Ostatni seans filmowy?

Kino - miejsce, do którego chodzi się coraz mniej. Ostatni seans filmowy?
Kina albo znikną, albo znacznie zmienią swój charakter (1). Takie perspektywy rysują się przed tą ulubioną formą rozrywki XX wieku, której mocno zaszkodziła pandemia, ale zdaniem wielu, czarne chmury zbierały się nad nią od dawna.

Wskutek pandemii kina w USA zarobiły w 2020 roku o ponad 9 miliardów dolarów mniej niż w 2019 roku. Te ogromne straty nie są jednak związane tylko z COVID-19. Choć po zniesieniu ograniczeń spodziewane jest odbicie, ale jest też wieloletnia tendencja niemająca nic wspólnego z pandemią, która, jak ocenia wielu ekspertów, po prostu przyspieszyła procesy, które zachodziły bez niej od dawna.

Tak się składa, że najwięcej kompleksowych danych dotyczących takich zjawisk zwykle pochodzi ze Stanów Zjednoczonych, gdzie wszystko się analizuje, dokładnie bada i podlicza. Tamtejsze dane dotyczące kin od dawna nie były optymistyczne. Od 2002 do 2019 roku w USA odnotowano spadek sprzedaży biletów do kina o prawie 350 milionów sztuk. W samym tylko tuż przedpandemicznym roku 2019 było o 83 miliony mniej sprzedanych biletów niż w poprzednim, 2018 r.

Działo się tak z powodów podobnych i powiązanych z przyczynami przepowiadanego upadku imperium Hollywood, o którym również kiedyś w rubryce "Koniec i co dalej" w MT pisaliśmy. Koniec amerykańskiego przemysłu filmowego w kształcie, jaki znaliśmy od dekad, nie musiał oczywiście automatycznie oznaczać upadku kin, ale wszystko wskazuje, że są to zjawiska związane ze sobą niczym słupki cieczy w naczyniach połączonych. Oba te światy zostały uderzone przez ekspansję nowych technik dotarcia do konsumentów sztuki i rozrywki audiowizulanej, ekspansję serwisów streamingowych, takich jak Netflix czy HBO GO i zmianę upodobań odbiorców.

Kina są zagrożone znacznie bardziej niż Hollywood, gdyż studia w teorii raczej dość łatwo mogą się przestawić na nowe formaty i sposoby rozpowszechniania, oferując może trochę zmodyfikowane, ale co do zasady wciąż jednak produkcje filmowe. Z kinami jest gorzej, gdyż model dystrybucji "video on demand" w internecie zdaje się całkowicie podważać sens ich istnienia.

W pandemii coś pękło

Przez dekady przemysł filmowy wyglądał z grubsza tak, że produkcje wielkich studiów hollywoodzkich i w znacznie mniejszym stopniu innych producentów w pierwszej kolejności trafiały do kin. To była pierwsza fala dystrybucji i główny czynnik informujący, czy film odnosi komercyjny sukces. Już pierwszy weekend po piątkowej premierze w tysiącach kin sygnalizował sukces kasowy lub porażkę. To w kinach decydowały się losy filmów. I to pochodząca z kin informacja o sprzedaży biletów była głównym parametrem pomiarowym dla przemysłu filmowego.

Od lat 80. XX wieku zaczęto doliczać do tego dane dotyczące dystrybucji kaset wideo z filmami, także wypożyczanych. Potem kasety zostały zastąpione przez płyty DVD, a następnie przez dystrybucję w serwisach VOD. W końcu po kilku latach bilansowano finanse produkcji filmowej dodatkowymi przychodami ze sprzedaży licencji dla kablówek i w końcu ogólnie dostępnych kanałów telewizji. Jednak główny nurt biznesu przepływał przez sale kinowe i to one decydowały o poziomie przychodów z kolejnych fal sprzedaży, czy to kaset, czy płyt, czy też w końcu telewizji. Jeśli film nie był hitem w kinach, to ten "długi ogon" zbyt gruby nie był, gdyż liczyła się ocena utrwalona podczas cyklu wyświetlania filmu w kinach niekiedy podczas pierwszego weekendu po premierze. Los filmu w kinie decydował o losie filmu w ogóle.

Pandemiczne zamknięcie kin definitywnie zamknęło opisany wyżej łańcuch biznesu filmowego, i tak zresztą już podkopywany od lat. Hollywoodzkie studia albo wstrzymywały premiery, albo decydowały się, jak Universal Studios w przypadku produkcji "Trolle 2", na przeniesienie filmu do sieci dystrybucji cyfrowej. Film ten zarobił 100 milionów dolarów w ciągu pierwszych dwudziestu dni rozpowszechniania, co jest wynikiem chyba zadowalającym, zważywszy że pierwsze "Trolle" zarobiły w pierwszy weekend w kinach 46 mln dolarów, a w ogóle prawie 350 mln.

Niektórzy za prawdziwy przełom uznają nie pandemię, lecz moment w listopadzie 2019 roku, gdy Disney uruchomił serwis streamingowy Disney Plus. W lecie 2020 r. wytwórnia, będąca jednym z filarów Hollywood, zdecydowała się pominąć kina i wprowadzić nową produkcję, remake filmu "Mulan" sprzed prawie trzech dekad, od razu do swojego serwisu VOD. Uznano to za symboliczny początek nowej epoki. Choć, prawdę mówiąc, wyniki sprzedaży "cyfrowych biletów", czyli wypożyczeń filmu w serwisie VOD, były dla producenta rozczarowujące. Jednak niekoniecznie jest to wina metody dystrybucji. Raczej samego filmu, który zebrał słabe albo najwyżej średnie oceny. Takie porażki dość często notowano także w kinach i nikt raczej ich nie winił za słabą sprzedaż.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że pękła jakaś bariera. W grudniu kolejny wielki gracz Hollywood, Warner, ogłosił, że od 2021 będzie udostępniał swoje filmy w serwisie streamingowym HBO Max w tym samym czasie, co w kinach, co uznano za kolejny śmiertelny cios dla kin, po tym jak zanotowały ogromne straty wskutek lockdownów, narosły im wielkie długi i wisi nad nimi widmo bankructwa.

Decyzja Warnera została złośliwie skomentowana przez znanego reżysera Christophera Nolana. "Najwięksi filmowcy i najważniejsze gwiazdy naszej branży kładły się spać poprzedniej nocy, myśląc, że pracują dla największego studia filmowego, a obudzili się, by dowiedzieć się, że pracują dla najgorszego serwisu streamingowego", powiedział. Jednak można jego słowa skomentować równie ironicznie, wskazując, że nalegania Nolana, by premiera jego filmu "Tenet" miała miejsce w kinach w samym środku globalnej pandemii, skończyły się kasową klapą filmu i to w głównej mierze, jak się uważa, przyczyniło się do decyzji Warnera o wprowadzeniu premier filmowych jednocześnie do streamingu.

Kino jako wydarzenie społeczne

Nie brakuje jednak komentatorów napominających, by nie wpadać w desperację, gdyż, jak się okazało, wielu miłośników streamingu lubi także pójść do kina. W Stanach Zjednoczonych przetoczyły się nawet spekulacje, że Netflix, Amazon i inne firmy streamingowe mogłyby wykupić sieci kinowe, aby tam oferować swoją rosnącą produkcję.

Netflix już jest właścicielem niektórych kin (2). Serwisy VOD korzystałyby w ten sposób z trudnej sytuacji finansowej kin, które są teraz tańsze, a także amerykańskich przepisów antymonopolowych, które zakazują wielkim wytwórniom hollywoodzkim posiadania sieci kin, aby nie kontrolowały całości łańcucha dystrybucyjnego. Zresztą te przepisy, obowiązujące od lat 40. XX wieku, już przed pandemią miały być zrewidowane ze względu na zmiany na rynku filmowym.

2. Przejęte przez Netflixa kino "Paris" w Nowym Jorku

Eksperci tacy jak Tara Lachapelle z serwisu "Bloomberg" zauważają, że kina już przed pandemią cienko przędły, a jeśli gromadziły większą widownię, to głównie na wysokobudżetowych ekranizacjach komiksowych uniwersów z superbohaterami. Jej zdaniem zarówno studia hollywoodzkie, jak i kina będą trzymać się tego sprawdzonego wzorca i być może w jakiejś poważnie zredukowanej formie przetrwają jako model oglądania filmów z jednej strony i dystrybucji z drugiej. Natomiast resztki kin oferujących kino ambitniejsze albo klasyczne, stare filmy, mogą całkowicie zaniknąć.

Dla kin mimo wszystko tli się iskierka nadziei. Wynika ona ze skutków pandemii. Chodzenie do kina było zazwyczaj wydarzeniem społecznym gromadzącym i zbliżającym ludzi, rodziny, przyjaciół, pary damsko-męskie, po prostu ludzi, którzy nie tylko chcieli obejrzeć film, ale pobyć ze sobą, spotkać się i coś wspólnie przeżyć. Po pandemii jesteśmy tego złaknieni, brakuje nam tych społecznych zbiorowych doświadczeń. Kino jest jednym z dostępniejszych i tańszych atrakcji o charakterze społecznym, więc być może jego dni nie są tak do końca policzone.

Wielu komentatorów zwraca uwagę, że da się pomyśleć również taką sytuację, że kina nie konkurują z serwisami streamingowymi, lecz by współpracowały z nimi z obopólną korzyścią. Jak wiadomo, na przykład Netflix i inne platformy oferują popularne seriale milionom fanów na całym świecie. Czy kina nie mogłyby posłużyć jako miejsca na cykliczne spotkania i zloty miłośników tych produkcji, z odpowiednią fetą, poczęstunkiem, specjalnymi edycjami i dodatkami do seriali, które integrujący się społecznie fani mogliby oglądać razem. Niektórzy wyobrażają sobie np. takie kinowe wydarzenia, jak wielki finał serialu w serwisie streamingowym, np. "Mandalorian" (3), w tysiącach kin na całym świecie.

3. Scena z serialu Mandalorian

To tylko jeden z pomysłów, wskazujących, że te dwa światy mogłyby świetnie współżyć, współpracować i wzajemnie sobie pomagać. Są inne. Jak wiadomo na przykład, platformy streamingowe oferują swoje biblioteki filmów i seriali. Kino mogłoby oferować produkcje z wielu różnych platform, dodając ową społeczno-grupową wartość plus projekcie np. koncertów na żywo, meczów itd.

Zmieniłoby to w efekcie zapewne charakter kina. Stałoby się czymś więcej niż salą z rzędami miejsc, gdzie widz siada i ogląda filmy, ewentualnie kupiwszy wcześniej torbę popcornu. Stałyby się być może centrami różnorodnej rozrywki, łączącej elementy towarzyskie, rozrywkowe, a niekiedy poważne, skłaniające do zadumy.

Mirosław Usidus