Era tanich dóbr. Coraz droższa droga w przyszłość
Ponieważ głównym motorem gospodarki w krajach kapitalistycznych, w których panował wolny rynek i obfitość dóbr, była konsumpcja, cała gospodarka była skonstruowana w taki sposób, aby napędzać masową konsumpcję. To dlatego rozwijano metody masowej produkcji (1), dzięki której koszt jednostkowy dóbr spadał i można było je tanio sprzedawać, mnożąc obniżki i wyprzedaże, by sprzedać jeszcze więcej, jeszcze taniej (2). Działo się to kosztem jakości, ale z punktu widzenia celu gospodarki, czyli sprzedawania jak największej liczby produktów, nie była to wada, ale w pewnym sensie zaleta.
Oczywiście nakręcony tak mechanizm znalazł w końcu bariery kosztowe. Nie można było bez końca obniżać kosztów masowej produkcji (mówimy o czasach przed automatyzacją i robotyzacją), ponieważ pracownicy w fabrykach nie godzili się na przenoszenie na nich kosztów tanizny. Sami byli konsumentami i chcieli konsumować więcej. Producenci więc, szukając kogoś, kto zapłaci za taniość produktów na rynkach zachodnich, przenieśli dużą część produkcji do krajów, w których można było utrzymać albo jeszcze dodatkowo obniżyć koszty produkcji.
Za tanie produkty płaciło też środowisko naturalne zanieczyszczane nie tylko przez zakłady wytwórcze ale również przez rosnącą ilość odpadów pozostałych po tanich produktach. Zwłaszcza tworzywo sztuczne było i wciąż jest ogromnym obciążeniem dla środowiska. Plastik to symbol masowych dóbr i ich opakowań, ale również rzeczywistych kosztów konsumpcji, jeszcze tak naprawdę do końca niepoliczonych, bo skutków nasycenia środowiska tworzywami sztucznymi jeszcze w całości nie poznaliśmy, czyli nie poznaliśmy prawdziwej pełnej ceny tego wszystkiego, co wydawało nam się tak tanie.
Braki i niedobory
Wydawało się, że ta epoka taniej masowej obfitości trwać będzie bez końca, zwłaszcza że przemysł rozwinął techniki automatyzacji i robotyzacji, eliminujące potrzebę siły roboczej, zarówno tej drogiej, w krajach rozwiniętych, jak i tej taniej, w krajach rozwijających się.
Jednak zobaczyliśmy koniec tego świata. Właściwie wszędzie na świecie ceny obecnie rosną. Dzieje się tak po pierwsze dlatego, że gospodarka obfitości zaczyna przeobrażać się w świat braków i niedoborów. Brakuje surowców, których ceny rosną, brakuje też wysoko przetworzonych półproduktów, czyli np. krzemowej elektroniki nie tylko do komputerów, ale również do samochodów.
Świat zmaga się też z niedoborem, który wcześniej w epoce taniej obfitości był mało znany - niedoborem wykwalifikowanej siły roboczej. Pracownicy w krajach Trzeciego Świata nie są już tak tani i przede wszystkim nie tak dostępni w dowolnych ilościach. Maleje liczba miejsc, w których można tanio eksploatować wielkie zasoby ludzkie do pracy.
Kolejne drożejący zasób to energia. Ze względu na ograniczenia i opłaty za emisje gazów cieplarnianych nakładane przez bogate kraje na tradycyjne źródła, paliwa kopalne, węgiel i ropę, drożeją kilowatogodziny energii elektrycznej, paliwo na stacjach, ogrzewanie i chłodzenie klimatyzatorami. Energia to obok pensji pracowników podstawowy koszt produkcji. Jeśli drożeje energia, to drożeją wszystkie produkty i usługi. Trwale drogie źródła energii oznaczają, że wszystko inne będzie dalej drogie.
Chiny przestają być tanią fabryką świata
Symbolem taniochy były produkty pochodzące z Chin. Zmierzch epoki niskokosztowej produkcji w Chinach sygnalizowano już dekadę temu. Po latach bycia tanią "fabryką świata" wytwarzającą pracochłonne produkty, takie jak tekstylia (3), zabawki, odzież, obuwie i meble dla konsumentów na całym świecie, Państwo Środka weszło na kolejny etap rozwoju gospodarczego i technologicznego. Ten sam próg przekraczały już zresztą inne azjatyckie państwa, najpierw Japonia, potem Korea Południowa, Tajwan, Hongkong.
Jeszcze w 2013 roku Międzynarodowy Fundusz Walutowy pisał w swoich analizach, że Chiny nie osiągnęły tzw. punktu zwrotnego Lewisa, w którym gospodarka przechodzi od gospodarki obfitującej w siłę roboczą do takiej, w której występuje jej niedobór. Wtedy w głębi tego wielkiego kraju były jeszcze duże rezerwy tańszej niż na wybrzeżach siły roboczej. Dziś już i te zasoby się wyczerpują w tym sensie, że pracownicy z prowincji już też nie są tacy tani jak byli wcześniej i nie da się eksploatować tych rezerw, utrzymując niskie koszty.
Chiny chcą teraz skupić się na produkcji towarów z wyższej półki, oprzeć się na konsumpcji krajowej, aby napędzać swoją gospodarkę, a pracę przy produkcji tanich, pracochłonnych towarów powierzyć innym. Jest to strategia, o której mówią przywódcy tego kraju od co najmniej kilku lat. Tylko komu powierzyć? Odpowiedź nie jest wcale taka prosta.
Najbardziej oczywistymi następcami Chin wydają się kolejne wschodzące gospodarki Azji, a mianowicie Indie, Bangladesz, Kambodża, Indonezja, Myanmar, Pakistan, Sri Lanka i Wietnam. Jednak tylko w niektórych z tych krajów w ostatnim czasie rośnie produkcja eksportowa. Dotyczy to przede wszystkim Wietnamu i Bangladeszu. Jednak nie są to pod względem przede wszystkim potencjału ludnościowego kraje, które mogą nawet w grupie zastąpić potencjał Chin.
Możliwe, że produkcja wymagająca dużych nakładów pracy ludzkiej może pozostać w Chinach, przechodząc wielkie przemiany, przede wszystkim w kierunku automatyzacji. Chiny są jednym ze światowych liderów we wdrażaniu robotów przemysłowych ale dotyczy to przede wszystkim sektorów takich jak produkcja samochodów i elektroniki. Chińczycy nie wykazali wiele motywacji w implementowaniu automatyzacji produkcji tanich towarów.
Jednym z powodów są techniczne ograniczenia. Miękkie, giętkie materiały, takie jak tkanina, bywają, o czym świadczy problem tapicerki w zrobotyzowanej fabryce Tesli, trudne dla robotów. Trudno zautomatyzować takie prace jak choćby nawijanie sznurówek do trampek. Są to rodzaje zadań, w których wciąż prawie nie da się zastąpić ludzkiej siły roboczej.
Mimo że liderzy łańcucha dostaw aktywnie pracują nad rozszerzeniem źródeł zaopatrzenia poza Chiny, a firmy z takich branż jak moda badają możliwości produkcji bliżej swoich klientów końcowych w Europie i Stanach Zjednoczonych, wiele z nich nadal uważa, że opuszczenie Chin jest trudne i nieproporcjonalnie drogie. Firmy te często ostatnio tworzą modele hybrydowe, np. przenosząc część produkcji do tańszego Wietnamu, pozostawiając jednak zasadnicze ośrodki wytwórstwa w Chinach. Tak czy owak wpływa to na ceny dóbr konsumpcyjnych, które nie mogą być już tak tanie jak były wcześniej.
Będzie drożej, ale czy lepiej? Spojrzenie na rosnące koszty surowców, narzuty ekologiczne, szybujące w górę koszty energii i w końcu koniec rajów taniej produkcji takich jak Chiny, nasuwa myśl, że epoka tanich produktów nieuchronnie się kończy. Można to ująć inaczej: świat coraz mniej stać na to, aby wszystkie te dobra, które dotychczas kosztowały niewiele, nadal miały niskie ceny.
Zgodnie z tokiem myślenia przyjmującym, że prawdziwa cena tanich produktów jest ukryta przed osobą, która kupuje za niską cenę i ktoś inny zawsze płaci resztę ceny (ale ten ktoś jest daleko w sensie geograficznym lub czasowym, tzn. w przyszłości zapłaci resztę należności, np. przyszłe pokolenia), nie ma już prawie chętnych do płacenia reszty ceny.
No dobrze, można przyjąć, że era taniochy była epizodem w historii ludzkiej cywilizacji. Jeśli ktoś zna relacje cenowe i kosztowe z dawnych epok, wartość pieniądza i zarobki od starożytności po wiek dziewiętnasty, to wie, że w dawnych czasach wszystko było znacznie droższe, od żywności po wysoko przetworzone produkty, narzędzia, ozdoby, buty i ubrania.
Jednak, jeśli mija era niskich cen i wracają dawne relacje kosztowe, to rodzi się pytanie, czy wraz z wysokimi cenami dóbr konsumpcyjnych wróci jakość, z jakiej były znane dawne wyroby, najczęściej powstające drogą rękodzieła i będące solidnymi produktami rzemieślniczymi. Czy jednak tak się nie stanie i będziemy płacić drogo za masowy produkt o jakości szybko przemijającej. To byłoby jednak niezbyt fair.
Mirosław Usidus