Izofony, czyli ukryty sens korekcji
Już wielokrotnie (oczywiście nie za każdym razem) wyjaśnialiśmy, że jedna krzywa izofoniczna to jeszcze dość słaba podstawa do ustalenia kształtu charakterystyki przetwarzania kolumny czy jakiegokolwiek innego urządzenia audio lub całego systemu. W naturze dźwięki słyszymy też przez „pryzmat” krzywych izofonicznych i nikt żadnej korekcji pomiędzy grającym „na żywo” muzykiem czy instrumentem a naszym słuchem nie wprowadza. Ze wszystkimi dźwiękami słyszanymi z natury obcujemy w taki sposób, i to jest właśnie naturalne (podobnie jak to, że nasze pasmo słyszenia pozostaje ograniczone).
Można jednak wziąć pod uwagę dalszą komplikację - mamy do czynienia z więcej niż jedną krzywą izofoniczną, i nie chodzi o różnice między osobnikami. Dla każdego z nas krzywa izofoniczna nie jest stała, zmienia się wraz ze zmianą poziomu głośności: im ciszej słuchamy, tym krzywa pokazuje bardziej wyeksponowane skraje pasma (zwłaszcza niskie częstotliwości), a ponieważ muzyki w domu słuchamy często ciszej niż na żywo (zwłaszcza porą wieczorną), więc aby zachować jej naturalne brzmienie, wypada dokonać korekty będącej różnicą między krzywymi izofonicznymi, odpowiednimi dla głośności „na żywo” i „w domu”.
– już 79 dB, a przy 10 kHz – 74 dB. Ewentualna korekta charakterystyk przenoszenia urządzeń elektroakustycznych jest uzasadniona
ze względu na różnice, jakie występują między tymi krzywymi, wyraźne zwłaszcza w zakresie niskich częstotliwości.
Jednak wielkość tej korekty jest niemożliwa do dokładnego ustalenia, słuchamy przecież raz ciszej, raz głośniej, i różnej muzyki, a nasze osobnicze krzywe izofoniczne też są różne... Wyprofilowanie charakterystyki choćby w przybliżeniu w tym kierunku znajduje już jakieś oparcie w teorii. Równie dobrze można jednak wyjść z założenia, że w idealnej sytuacji, w domu, też słuchamy z głośnością jak „na żywo” (nawet orkiestry - nie chodzi bowiem o to, z jaką mocą gra orkiestra, ale jaką głośność odbieramy, siedząc na sali koncertowej na swoim miejscu, a przecież nie jesteśmy wtedy ogłuszani). Oznacza to uznanie za optymalne charakterystyki liniowej (nie powstaje różnica między krzywymi izofonicznymi właściwymi dla odsłuchu „na żywo” i w domu, więc żadna korekta nie jest właściwa). Ponieważ słuchamy raz głośno, a innym razem cicho, przechodząc tym samym między różnymi krzywymi izofonicznymi, a charakterystyka przetwarzania kolumn - liniowa, skorygowana lub jakakolwiek inna - zostaje ustalona „raz na zawsze”, stąd te same kolumny słyszymy w różny sposób, w zależności od poziomu głośności.
Zwykle nie zdajemy sobie sprawy z właściwości naszego słuchu, więc zmiany te przypisujemy... kaprysom kolumn i systemu. Spotykam się z relacjami nawet doświadczonych audiofilów, którzy skarżą się, że ich kolumny brzmią dobrze, gdy grają dość głośno, ale gdy słuchają ich cicho, a zwłaszcza bardzo cicho, to bas i wysokie tony gasną nieproporcjonalnie bardziej... Sądzą więc, że to wada samych kolumn, niedomagających w tych zakresach. Tymczasem one swojej charakterystyki wcale nie zmieniły – to nasz słuch „przygasł”. Jeżeli zestroimy kolumny pod naturalne brzmienie przy cichym słuchaniu, to gdy będziemy ich słuchać głośno, usłyszymy za dużo basu i tonów wysokich. Stąd konstruktorzy wybierają różne „pośrednie” kształty charakterystyk, zwykle tylko delikatnie podkreślając skraje pasma.
Teoretycznie lepszym rozwiązaniem jest prowadzenie korekcji na poziomie elektroniki, gdzie można nawet dopasowywać głębokość korekcji do poziomu (tak przecież działa klasyczny loudness), ale audiofile odrzucili wszelkie tego typu korekcje, żądając absolutnej neutralności i naturalności. Tymczasem właśnie tej naturalności mogły one służyć, więc teraz mają zmartwienie, dlaczego system raz gra dobrze, a raz niedobrze...