Moc ma znaczenie. Wzmacniacze zintegrowane 9000-10000 zł
Po tym wstępie wyjaśnijmy, że celem publikacji w MT nie jest skrót testu z AUDIO, lecz przedstawienie wybranego, najbardziej technicznego wątku - wyników pomiarów (jakie AUDIO przeprowadza samodzielnie) w kontekście rodzaju zastosowanego układu wzmacniającego. Zainteresowanych wyposażeniem i relacjami z odsłuchu odsyłamy do pełnego testu.
Wśród przedstawionych modeli nie ma konstrukcji z lampowymi końcówkami mocy, ale jest jedna "hybrydowa" - z lampowym przedwzmacniaczem (i tranzystorową końcówką); cztery końcówki pracują w klasie AB, jedna w klasie D. Wszystkie wzmacniacze są "pełnowymiarowe" (szerokość ok. 43 cm), więc układów wewnętrznych i ich możliwości nie krępowały założenia wzornicze (jak to często dzisiaj bywa).
Denon PMA-1700NE
Denon PMA-1700NE, wzmacniacz średniej wielkości, wyglądający jak "prawdziwy Japończyk" (zresztą z etykietą "made in Japan"), to wyrafinowana konstrukcja dual-mono (poczynając od dwóch transformatorów w zasilaczu), ze specyficznymi (ale typowymi dla Denona) końcówkami mocy, opartymi tylko na dwóch parach (po jednej na kanał) bardzo wydajnych, selekcjonowanych tranzystorów. Rozwiązanie to Denon nazywa Advanced Ultra High Current MOS Single Push-Pull Circuit (nazwa w pełnej okazałości) i zapowiada łatwe wysterowanie każdego obciążenia, nawet najtrudniejszych impedancji.
Ze względu na obecność w torze regulatorów barwy, a także sekcję DAC (przyjmującą sygnały cyfrowe z zewnątrz), jednocześnie starając się zapewnić purystom jak najkrótszą ścieżkę i redukcję zakłóceń, regulatory są omijane układem Source Direct, a sekcja cyfrowa wyłączana w trybie Analog Mode.
I w takiej konfiguracji przeprowadziliśmy w AUDIO pomiary. Zgodnie z oczekiwaniami, moc niemal podwaja się na impedancji 4-omowej względem 8-omowej (170 W vs. 90 W), w skali bezwzględnej (i w tym teście) nie są to wartości rekordowe, ale faktycznie PMA-1700NE nie ma problemu z "wydajnością prądową" (z utrzymaniem napięcia przy spadku impedancji) a dzięki konstrukcji dual-mono parametry te są zachowane przy jednoczesnym wysterowaniu obydwu kanałów, czego nie powtórzy żaden wzmacniacz z zasilaczem wspólnym dla obydwu.
Czułość 0,16 V jest nieco wyższa od standardu (0,2 V), to ciekawe o tyle, że obecnie większość wzmacniaczy ma czułość, która wystarczy do wysterowania sygnałów z nowoczesnych źródeł (o wysokim poziomie sygnału wyjściowego), a jednocześnie poprawia odstęp S/N, który w przypadku PMA-1700NE też jest przyzwoity (80 dB), ale mógłby być jeszcze lepszy przy niższej czułości.
Spektrum harmonicznych jest czyste, żadna nie przekracza –90 dB, a pasmo bardzo szerokie, bez żadnego spadku przy granicznych (dla naszych pomiarów) 100 Hz.
NAD C399
NAD C399, mimo że z końcówkami w klasie D, które dzięki wysokiej sprawności ułatwiają zmniejszenie rozmiarów, też ma regularną, dość dużą obudowę właściwą dla serii Classic, do jakiej należy. Gabarytami podobną do PMA-1700NE, ale w zupełnie innym stylu.
NAD określa C399 mianem "Hybrid Digital DAC Amplifier", a moduły wzmacniające (końcówki mocy) jako "NAD’s Hypex HybridDigital nCore Amplifier", jednak wedle naszego rozeznania końcówki są analogowe (chociaż pracują w klasie D, co niektórym kojarzy się z cyfrą). Pochodzą od holenderskiego specjalisty, wręcz potentata w tej dziedzinie - firmy Hypex, która spopularyzowała klasę D dzięki zredukowaniu jej początkowych problemów. Moduły z serii nCore to w zasadzie gwarancja sukcesu. Wielu producentów idzie za ciosem i kupuje od Hypexa również impulsowe zasilacze, jednak NAD zaprojektował własny zasilacz, również w technice impulsowej.
Duży wzmacniacz w klasie D; można spodziewać się wysokiej mocy, nie jest więc niespodzianką, że C399 jest w tym teście rekordzistą. Z jednym małym "ale". Moc przy 8 omach wynosi ok. 220 W bez względu na to, czy wysterujemy jeden, czy dwa kanały; żaden inny wzmacniacz nawet nie zbliża się do tego pułapu (przy 8 omach). Przy 4 omach, przy wysterowaniu jednego kanału, moc rośnie aż do 380 W - co prawda dokładnie się nie podwaja, ale i tak jest wspaniale, co zresztą typowe dla klasy D. Jeżeli jednak wysterujemy obydwa kanały jednocześnie, moc wzrośnie już "tylko" do 260 W. Też wystarczy, jednak różnica względem możliwości pojedynczego kanału jest wyraźna i wynika z ograniczeń samego zasilacza.
Przy czułości bliskiej standardowej, odstęp S/N wynosi 81 dB, to wynik dobry, a nawet bardzo dobry, gdy weźmiemy pod uwagę wcześniejsze problemy klasy D w tej dziedzinie. Również pasmo przenoszenia nie budzi zastrzeżeń, ze spadkiem - 3 dB przy ok. 90 kHz (pod warunkiem dostarczenia sygnału do liniowych wejść analogowych). Spektrum harmonicznych jest czyste, a współczynnik tłumienia bardzo wysoki - 185.
Roksan Attessa Streaming Amplifier
Roksan Attessa Streaming Amplifier ma obudowę dość niską i wygląda najbardziej nowocześnie, zresztą zgodnie ze swoją nazwą. Wewnątrz i w obrębie zasadniczego wzmacniacza nie widać poważnych kompromisów ani też nic nadzwyczajnego. W liniowym zasilaczu zwraca uwagę transformator toroidalny dużej średnicy (jest jednak dość niski); dla obwodów cyfrowych przygotowano drugi, mniejszy, impulsowy. Na radiatorze (wspólnym dla obydwu kanałów) zainstalowano cztery pary popularnych tranzystorów Toshiby 2SA1943/2SC5200.
To porządny, konwencjonalny układ wzmacniający, a główną atrakcją całego urządzenia jest rozbudowana paleta funkcji dodatkowych, w tym sieciowych.
Pod względem mocy wyjściowej możliwości Attessy są bardzo podobne jak PMA-1700NE, z tą drobną różnicą, że przy wysterowaniu obydwu kanałów na 4 omach moc jest niższa niż przy wysterowaniu jednego - Attessa nie jest układem dualmono, aby w takich warunkach nie stracić ani wata. 2×86 W przy 8 omach, 2×150 W przy 4 omach. Odstęp S/N to umiarkowane 79 dB przy czułości 0,45 V, a więc wyraźnie niższej niż standardowe 0,2 V.
Jeszcze nie problematyczne, ale zastanawiające jest ograniczenie pasma przenoszenia - spadek -3 dB przy ok. 50 Hz. To już dużo powyżej granicy pasma akustycznego, jednak wzmacniacze w klasie AB od dawna nie mają problemów z osiąganiem 100 kHz (PM-1700NE, RA-1572 mkII). Zniekształcenia harmoniczne są umiarkowane, najwyższa szpilka to druga, o wysokości -84 dB, pozostałe leżą poniżej -90 dB.
W żadnej dziedzinie nie jest to mistrz, ale też nie wpada na żadne miny.
Rotel RA-1572 mkII
Rotel RA-1572 mkII to najcięższa konstrukcja z tej grupy, wielkością dorównuje jej tylko Vincent SV-228, ale i on nie jest tak masywny i tak uzbrojony - na froncie w baterię przycisków (przede wszystkim wyboru źródeł), a w środku w potężne końcówki mocy.
Wśród wzmacniaczy (tej grupy) pracujących w klasie AB, RA-1572 mkII dostarczy najwięcej watów dzięki aż trzem parom tranzystorów (Sankenów) na kanał. Rozlokowano je elegancko, na dwóch radiatorach umieszczonych wzdłuż boków i chociaż transformator zasilacza jest tylko jeden, to pozostała część architektury przypomina układ dual-mono, z kondensatorami rozdzielonymi między kanały. Ale mimo pary wejść XLR, nie jest to układ zbalansowany.
RA-1572 mkII ustępuje (pod względem mocy) NAD-owi C399, pracującemu w klasie D, chociaż w pewnej konfiguracji RA-1572 mkII bardzo się do niego zbliża. Przypomnijmy, że C399 nie był w stanie znacznie zwiększyć mocy na 4 omach przy jednoczesnym wysterowaniu dwóch kanałów, co prawdopodobnie wynikało z ograniczonych (chociaż i tak bardzo dużych) możliwości jego zasilacza; w takiej konfiguracji uzyskaliśmy tam 2×260 W, a z RA-1572 mkII - 2×230 W; przy 8 omach będzie to 2×136 W, a więc znacznie mniej niż z C399, lecz więcej niż z pozostałych wzmacniaczy. Czułość jest bardzo niska, nawet jak na obecne zwyczaje - 1,3 V (czym RA-1572 mkII przypomina końcówkę mocy); odstęp od szumu wynosi 82 dB, co jest wynikiem dość dobrym, chociaż przy tak niskiej czułości powinno być jeszcze lepiej. Z pasmem przenoszenia nie ma żadnych problemów, przy 100 kHz nie notujemy żadnego spadku, a na spektrum harmonicznych żadna szpilka nie przekracza -90 dB.
Vincent SV-288
Vincent SV-288 to jeden z wielu wzmacniaczy hybrydowych firmy, która właśnie w nich się wyspecjalizowała. Lampy, a w związku z tym oparte na nich układy, mają swoje zalety i wady, ewidentne lub dyskusyjne. Znanym wątkiem są generowane przez nie zniekształcenia harmoniczne - zwykle mocniejsze niż z tranzystorów (co nie jest zaletą), ale z większym udziałem parzystych (co już jest zaletą ze względu na właściwości naszego słuchu). Tym sposobem lampy mogą dźwięk mniej lub bardziej korzystnie "dobarwiać". I jest to w zasadzie najpoważniejszy argument "za". Dalej są już problemy, które miłośnicy lamp relatywizują, jednak słabszy odstęp sygnału od szumu, węższe pasmo przenoszenia, niższa moc czy wreszcie niski współczynnik tłumienia - porównując nawet dobry wzmacniacz lampowy z przeciętnym wzmacniaczem tranzystorowym - są faktami. Zamiłowanie do lamp, skonfrontowane z tymi ograniczeniami, przyniosło pomysł, aby ich względnie pozytywny wpływ na brzmienie wykorzystać w przedwzmacniaczu, a osiągnięcie wysokiej mocy i wysokiego współczynnika tłumienia powierzyć tranzystorowej końcówce mocy.
Vincent podaje jeszcze jeden praktyczny argument za stosowaniem lamp właśnie i wyłącznie w przedwzmacniaczu. Niskie moce, z jakimi tam pracują, nie zużywają ich szybko, ryzyko awarii jest niewielkie, a konieczność wymiany lamp odległa i ostatecznie mało kosztowna.
W sekcji przedwzmacniacza SV-288 pracuje podwójna trioda 6N4 i dwie ECC82. To popularne lampy dostępne w dużym wyborze wersji różniących się parametrami i brzmieniem, a ponieważ nie są drogie, więc można sobie tutaj stworzyć pole do eksperymentów. W końcówce mocy tranzystory Toshiby - 2SA194 /2SC5198, po dwie pary na kanał.
Wnętrze SV-228 podzielono na trzy główne komory, metalowe płyty pełnią funkcję ekranującą, delikatne obwody przedwzmacniacza zostały więc odseparowane od zasilacza oraz elektroniki sterującej, a transformator toroidalny zamknięto w dodatkowej puszce. Ekranowaniu pomagają również radiatory i zabiegi te poskutkowały bardzo dobrym odstępem sygnału od szumu - 88 dB (przy czułości 0,46 V), co jest zdecydowanie najlepszym wynikiem tego testu, mimo że przedwzmacniacz jest podzielony - zaczyna się od głównej płytki drukowanej (gniazda RCA, przekaźniki), dalej sygnał jest prowadzony przewodami w pobliże przedniej ścianki; nawet gdy zrezygnujemy z regulacji barwy, to pozostanie konieczność regulacji głośności, za co odpowiada umieszczony tutaj analogowy potencjometr, a potem sygnał musi wrócić na główną płytkę.
Pod względem możliwości mocowych SV-288 przypomina RA-1572 mkII, trochę mu ustępując, ale i tak znacznie przelicytowując PMA-1700NE i Attessę. Na obniżenie impedancji z 8 omów do 4 omów, jak i na równoczesne obciążenie obydwu kanałów (i na jednoczesność obydwu tych zdarzeń) reaguje doskonale, znacznym wzrostem mocy (w jednym kanale ze 121 W do 226 W) i tylko niewielkimi spadkami przy wysterowaniu dwóch (odpowiednio 2×120 W i 2×217 W).
Charakterystyka przenoszenia nie zdradza żadnych ograniczeń, jakie mogłyby powodować lampy - sięga 100 Hz ze spadkiem tylko 2 dB.
Wreszcie jednak lampy się odezwały - w spektrum harmonicznych; "oczekiwana" druga sięga aż -34 dB, ale potem dominują nieparzyste, od trzeciej przy -47 dB aż do dziewiątej przy -60 dB.
Andrzej Kisiel