Tylko dla twardzieli
Którą dyscyplinę sportów motocyklowych można nazwać najbardziej ekstremalną? Niektórzy twierdzą, że jest nią Freestyle Motocross. Zawodnicy jeżdżą tu po specjalnie zbudowanej trasie z wysokimi górkami zwanymi ?hopami?. Wyskakują na nich wysoko w powietrze wykonując różne ewolucje, z których najtrudniejszy jest ?backflip?, czyli pełne salto w powietrzu wraz z motocyklem. Te sztuczki są oczywiście punktowane.
Inni znawcy tematu największą ekstremą nazywają Rajdy Długodystansowe, takie jak np. Rajd Dakar w którym przez dwa tygodnie zawodnicy pokonują codziennie po 600-700 kilometrów w ciężkim terenie. Ale wszyscy zmieniają zdanie, gdy mają możliwość przyjrzenia się z bliska wyścigom długodystansowym czyli Endurance.
Od kilkunastu lat rozgrywa się w tej dyscyplinie mistrzostwa świata, a w ich skład wchodzą wyścigi 6-godzinne i 8-godzinne. Ale najtrudniejsze są dwa odbywające się we Francji 24-godzinne zwane klasykami ? Le Mans i Bol d?Or. Historia tego pierwszego liczy już 24 lata i jest on rozgrywany na nieco innej, krótszej trasie niż jego samochodowy odpowiednik. Ale najbardziej szacowny jest właśnie Bol d?Or (złota czasza, taki tradycyjnie kształt mają puchary), który swą historią sięga roku 1922, a obecnie już od paru lat odbywa się na torze Magny Cours koło Nevers. Co jest w nich takiego ekstremalnego?
Wyobraźcie sobie ? motocykle jeżdżą przez 24 godziny tylko z króciutkimi przerwami na tankowanie i zmianę opon. Oczywiście zmieniają się też zawodnicy, w każdym zespole jest ich trzech i żadnemu nie wolno jeździć dłużej niż dwie godziny, bez co najmniej godzinnej przerwy. Zazwyczaj zmiany dokonywane są co około godzinę przy tankowaniu. Jednak łatwo policzyć, że na każdego i tak przypada 8 godzin jazdy. Wszyscy razem pokonają ponad 300 okrążeń toru. W dzień, w nocy, czasami w deszczu czy przy piekielnym zimnie lub w wycieńczającym upale.
Cała ta zabawa ubrana jest w srogi regulamin. Jeżeli zawodnik wywróci się i motocykl jest zbyt uszkodzony by jechać dalej, to on sam bez niczyjej pomocy musi doprowadzić go do swojej ekipy. Ponieważ zespół może kontynuować jazdę w dwójkę, zdarzało się, że zawodnik ze złamaną ręką czy obojczykiem pchał zawzięcie maszynę, by umożliwić swemu teamowi dalszą jazdę. Pchać motocykla oczywiście nie wolno po torze. Do tego celu służy specjalna aleja serwisowa okalająca całą trasę dookoła. Jeżeli wywrotka czy też awaria sprzętu nastąpiła po drugiej stronie toru niż stanowiska serwisowe, motocykl pchać trzeba czasami nawet parę kilometrów?
Każdy tor ma tzw. pojemność, która określa maksymalną ilość maszyn mogących stanąć na starcie, by nie było zbyt niebezpiecznie. Zazwyczaj jest to 30?40 motocykli. Ale w wypadku Endurance, gdzie wszystkie klasy jadą razem, odstępuje się od tej zasady. W wyścigu bierze udział często ponad 80 maszyn. Gdy pogoda jest deszczowa a asfalt śliski, zdarzało się, że zawody kończyła mniej niż połowa zespołów. Dlatego już samo ukończenie 24-godzinnego klasyka uważa się za sukces.
Na ten sukces pracuje cała ekipa, a liczy ona 14 lub więcej osób. Oprócz trzech zawodników są w niej co najmniej czterej mechanicy i trzej chronometrażyści. Każdy team musi mieć człowieka od nalewania paliwa specjalnym urządzeniem, a także strażaka, który z gaśnicą stoi w pogotowiu podczas tankowania ? obaj muszą mieć specjalne niepalne stroje. W każdym zespole jest także kucharz, bo zawody trwają prawie tydzień, a gąb do wykarmienia jest sporo. Roboty też jest sporo i nikt nie ma czasu na chodzenie do restauracji.
Motocykle Endurance dzielą się na trzy klasy ? Superstock, Superbike i Prototyp. W Superstockach zakres przeróbek jest dość ograniczony. Nie wolno np. powiększać zbiornika paliwa czy stosować specjalnych akcesoriów do szybkiej zmiany kół, silniki też są praktycznie seryjne. W Superbike?ach jest tylko kilka ograniczeń, a w Prototypach pełna dowolność. Wydaje się, że najcięższą rolę do odegrania w wyścigu 24-godzinnym mają zawodnicy, bo mechanicy w trakcie wyścigu, jeśli nic się nie dzieje, pracują tylko podczas pit stopów (tak nazywa się zjazd do depot) tankując, zmieniając koła itp. Ale morderczą pracę do wykonania mają również chronometrażyści.
Wyjaśnijmy najpierw co to jest depot. To miejsce zwane też pit lane (można to tłumaczyć jako alejka garaży), ale w Polsce i w paru innych krajach przyjęła właśnie nazwa depot (przystanek). Otóż wzdłuż prostej startowej (prosta, na której jest start i meta) ciągnie się oddzielona od niej murkiem alejka. Po jej drugiej stronie znajduje się szereg garaży czyli właśnie pitów lub boksów (używa się obu nazw). Tu właśnie ekipy rozpakowują swoje manele czyniąc z nich na czas zawodów świetnie wyposażone warsztaciki. Natomiast na murku oddzielającym depot od toru ustawia się budki dla chronometrażystów.
Po co? Podczas wyścigu może padać deszcz, wiać zimny wiatr, a oni muszą tkwić na stanowisku wytrzeszczając oczy na tor. Ich rolą jest odbieranie sygnałów dawanych przez zawodnika (połączenie radiowe jest zakazane) i informowanie go o aktualnie zajmowanej pozycji, odległości najgroźniejszego konkurenta lub poprzednika itp. Ale chyba najważniejsze jest powiadamianie mechaników, że w motocyklu zawodnika właśnie zaświeciła się kontrolka rezerwy i po uzgodnionym czasie (zazwyczaj 3 okrążenia, czyli około 5?6 minut) zjedzie on na pit stop. Wtedy mechanicy i zawodnik zastępujący kolegę mają czas się odpowiednio przygotować.
Przeoczenie sygnału powoduje pojawienie się motocykla w depot z zaskoczenia. A wtedy robi się okropny rejwach i strata czasu jest znaczna. Zauważenie wszystkich sygnałów w dzień jest jeszcze proste, ale w nocy? Co prawda tor jest oświetlony, ale głównie na zakrętach, na prostej startowej panują egipskie ciemności. Każdy motocykl ma światło z przodu i dwie lampki z tyłu, ale w nocy wszystkie koty są czarne. Ekipy więc wymyślają różne sposoby innych oznaczeń swoich maszyn. Są to np. dodatkowe lampki LED, świecące paski itp.
Z kolei fakt, że zawodnik musi zjechać na tankowanie sygnalizowany jest jeszcze inną lampką. Biedny chronometrażysta musi to wszystko zauważyć. Jeżeli minął właśnie czas, gdy motocyklista powinien ukończyć kolejne okrążenie i go nie ma, chronometrażysta od razu ma ból głowy. Przeoczył swój motocykl? A może wydarzyła się wywrotka lub awaria? Tak wiec na wynik w Endurance pracuje cała ekipa, nawet kucharz, bo on przecież może niechcący wszystkich czymś struć.
Mało kto wie, że i Polacy mają w Endurance swoją chlubną kartę. W Le Mans i Bol d?Or startował team Motopol Honda wspierany przez importera tej marki, jeździł też team Yamaha Poland. Ale najlepsze wyniki osiągnął zespół Suzuki POLand POSITION w składzie Tomasz Kędzior, Adam Badziak i Alek Dubelski, którego później zastąpił Paweł Szkopek. Startowali we wszystkich klasykach, a także w innych wyścigach mistrzostw świata w latach 2001-2005.
Team Suzuki POLand POSITION największy sukces odniósł w 2003 roku w Le Mans zajmując w klasie Superstock drugie miejsce. Le Mans i Bol d?Or gromadzą po grubo ponad 100 000 widzów. Nic więc dziwnego, że nasz zespół stał się wśród francuskich motocyklistów słynniejszy niż wśród polskich, choć wyścigi transmitował na żywo Eurosport.
Najlepiej Endurance określił Adam Badziak: ?Uprawiałem już wiele sportów ekstremalnych, ale wyścig na torze w nocy i w ulewnym deszczu, to dopiero prawdziwy hardkor?.