Banki, jakie znaliśmy. Przyjdzie automatyzacja i wyrówna
Wciąż jednak banki, jako instytucje i przedsiębiorstwa świadczące pewien zakres usług, istnieją i mają się nie najgorzej. Wciąż są to cieszące się sporą wiarygodnością miejsca, w których przechowujemy lub pożyczamy od nich pieniądze. Wciąż nie zdołała ich wizerunku i pozycji nadszarpnąć fala popularności kryptowalut, które pozwalają w sposób bezpieczny (przed kradzieżą, ale nie utratą wartości) przechowywać i przelewać środki finansowe.
Gdyby jednak znaleziono sposób niezależnego od instytucji finansowych i parytetów tradycyjnych, stabilizowania kursu bitcoina i podobnych "monet" cyfrowych, to kto wie? Sama idea zabezpieczonej w sieci waluty, która nie jest przekazywana w zarząd żadnemu bankowi ani podobnemu powiernikowi, a przepływa bez pośredników w transakcjach typu peer-to-peer, to poważny cios w samą podstawę egzystencji tradycyjnych instytucji finansowych. Ponadto, jak wiadomo, instytucje te zarabiają na różnego rodzaju opłatach i różnicach kursowych, których w obrębie kryptowaluty nie ma.
Możliwa jest więc płatność pomiędzy osobami z dwóch różnych końców świata, bez żadnych opłat, barier granicznych, celnych, podatkowych i jakichkolwiek innych. Podważa to więc rolę nie tylko banków, ale w ogóle cały system. To szerszy temat, którym zajmujemy się w innym artykule w tym numerze MT.
Wracając do banków, to jednak te instytucje pilnują stabilności walut, zaś kursów krypto nikt nie pilnuje, stąd "dziki" charakter ich notowań. Los banków jest związany z losami tradycyjnego pieniądza. Jeśli nastąpi odwrót od dobrze znanych i zaufanych jednostek, to oczywiście banki będą mieć problemy. Mówi się o zmierzchu dolara, wprowadzeniu cyfrowej chińskiej waluty (która raczej nie będzie pozostawiona poza kontrolą).
Z drugiej strony jest MasterCard, podmiot, który nie walczy z bankami, wręcz przeciwnie, zaczyna akceptować płatności kryptowalutowe. JP Morgan udziela pożyczek kryptowalutowych w Ethereum, a Chiny pracują nad "kryptojuanem" opartym na banku centralnym. Wydaje się więc, że powiedzenie, że świat bankowości i kryptowalut to sprzeczności nie do pogodzenia, jest sporą przesadą. Jednak potencjalne wejście alternatywnej cyfrowej waluty do mainstreamu w dużym stopniu eliminuje rolę banków i wydaje się teoretycznie dużym zagrożeniem (1).
Społecznościowa kasa pożyczkowa
Jeśli jednym z głównych zadań banków jest pośrednictwo finansowe, to zmiany modeli tego pośrednictwa prawdopodobnie wymuszą zmiany w sposobach funkcjonowania samych banków, które będą musiały dostosować się do klientów, którzy, znając już ofertę nowej fali usług oferowanych przez startupy fintechowe, będą oczekiwać od szacownych instytucji wszystkich tych innowacji, które widzą na rynku.
Model "konta bankowego" i "rachunku oszczędnościowego" wydaje się definitywnie odchodzić do lamusa. Jeśli jeszcze sporo osób z tych produktów korzysta, to dni takich form bankowych są policzone. Coraz więcej, zwłaszcza młodszych klientów chce utrzymywać minimalne salda na bieżące potrzeby płatnicze w portfelach elektronicznych. Zaś pozostałe środki, jeśli tylko jakieś ma, zamiast oszczędzać na lokatach, które zresztą obecnie w Polsce nie dają prawie żadnego oprocentowania, chce przechowywać w instrumentach bardziej aktywnych. Niekoniecznie od razu na giełdzie, ale różnego rodzaju funduszach inwestycyjnych. Oczywiście banki mogą też oferować takie produkty, ale są tylko jednymi z wielu ofert na rynku.
Banki mogą być zupełnie zbędne, jeśli chodzi o najbardziej innowacyjne formy inwestycji. Na przykład, gdy chodzi o korzystanie z mało jeszcze u nas znanych i popularnych platform pożyczek peer-to-peer, opartych na doradztwie sztucznej inteligencji i big data, służących do automatycznej oceny zdolności kredytowej. W modelu tym zamiast banku występującego w roli pożyczkodawcy, mamy platformę "społecznościową", łączącą wielu pożyczkodawców z wieloma pożyczkobiorcami, na przykład konsumentami lub małymi firmami.
Oczywiście tego rodzaju usługi podważają rolę i znaczenie banków z dwu stron. Zarówno od strony inwestorów, gdyż są alternatywnym dla depozytów i funduszy sposobem lokowania pieniędzy dla tych, którzy je mają. Ale również dla pożyczkobiorców.
Banki bowiem i inni tradycyjni kredytodawcy, biorąc pod uwagę zazwyczaj sztywne, biurokratyczne podejście, mają skłonność do wykluczania pewnych typów kredytobiorców, w tym także tych "bezpiecznych", którzy mają rzeczywiste szanse na spłatę.
Można mówić, że nie jest to "pewne jak w banku", ale dla pożyczkodawców bardziej skłonnych do ryzyka, którzy liczą na lepszy zwrot z inwestycji, może być czymś lepszym niż np. giełda, która, choć ma relatywnie wysokie powodzenia, jest w ocenie wielu raczej "kasynem" niż platformą inwestycji. Na platformach pożyczkowych P2P big data umożliwia inwestorom szczegółową i, co ważne, zlokalizowaną ocenę pożyczkobiorców. W zależności od platformy, pożyczkodawcy mogą mieć dostęp do dużych, złożonych zbiorów danych o pożyczkobiorcach, ale też polegać na sugestiach samej platformy przy ocenie pożyczkobiorców, decydując się na zakup różnych klas aktywów.
Warto dodać, że zamiast opierać się na standardowych, uniwersalnych wagach ryzyka, platforma może wykorzystywać kryteria szczegółowe i dostosowywać się do realiów lokalnych rynków, a także uwzględniać wysoce zindywidualizowane historyczne profile kredytowe, wspierając inwestorów w ocenie kredytobiorców dużo bardziej niż tradycyjne instytucje finansowe.
Znane na świecie platformy "P2P lending" (2), bo tak nazywa się te usługi, to m.in. Peerform, Lending-Club, Prosper, Funding Circle, Mintos. Nie każda z tych platform używa technik machine learning i analiz big data, o czym warto pamiętać, jeśli dla kogoś ważne jest stosowanie tej akurat techniki.
Banki z fintech konkurować nie muszą, na razie
Platformy pożyczkowe P2P należą do szerokiej kategorii innowacji fintech, których fala ruszyła na dobre po kryzysie finansowym w 2008 roku i była napędzana w dużej mierze frustracją z powodu zachowań establishmentu bankowego. W obliczu ostrej kontroli, banki drastycznie ograniczyły wiele swoich operacji w celu zmniejszenia ryzyka, co pozostawiło znaczną lukę na rynku. Do akcji wkroczyły firmy z branży fintech, wnosząc nowe pomysły do branży, której wcześniej bardzo brakowało innowacji.
Już wcześniej mniejsze i zwinne firmy potrafiły wykorzystywać niezdolność sektora finansowego na szybkie reagowanie, czego przykładem w latach dziewięćdziesiątych był PayPal, serwis umożliwiający wygodne płatności w internecie, czego nie były w stanie wówczas zapewnić banki i serwisy płatnicze takie jak Visa czy MasterCard.
Od kilku lat nowe pomysły skupiają się na rozwiązaniach mobilnych, wykorzystujących smartfony (3). Jednym z pierwszych startupów z tej nowszej fali jest amerykańska Dwolla, która wprowadziła internetowy system płatności, który ma na celu ominięcie operatorów kart kredytowych.
Pieniądze wpłacane są z konta bankowego na konto Dwolla. Można natychmiast wysłać pieniądze do dowolnego innego użytkownika Dwolli, wprowadzając jego numer telefonu, adres e-mail lub nazwę na Twitterze w aplikacji telefonicznej. Z punktu widzenia użytkownika największą atrakcją usługi jest bardzo niski, w porównaniu z bankami i choćby PayPalem, koszt przelewu. Shopify, firma, która sprzedaje oprogramowanie dla sklepów internetowych, oferuje Dwolla jako opcję płatności.
W ostatnich latach gwiazdą w tej szybko rosnącej branży był Revolut - coś w rodzaju pakietu walutowych rachunków bankowych, połączonego z wirtualną lub fizyczną kartą płatniczą. Nie jest to jednak bank, lecz swoista usługa klasy fintech (ang. skrót of "financial technology"). Nie obejmuje jej system gwarantowania depozytów, zatem powierzanie jej oszczędności życia byłoby nierozsądne. Jednak po zdeponowaniu w Revolucie pewnej sumy zyskujemy wiele możliwości, których nie oferują nam tradycyjne instrumenty finansowe. Prosta procedura rejestracji nie obejmuje weryfikacji tożsamości. Teoretycznie użytkownik może podać fikcyjne dane i uruchomić elektroniczną portmonetkę. Jednak na tym poziomie otrzymujemy bardzo ograniczony produkt. Zgodnie z unijnymi regulacjami dotyczącymi pieniądza elektronicznego i zapobieganiu praniu pieniędzy rachunek bez pełnej weryfikacji pozwala na zasilenie go kwotą maksymalnie 1000 zł w ciągu roku.
Firm fintechowych i aplikacji płatniczych jest całe mrowie. Wymieńmy przykłady takie jak Stripe, WePay, Braintree, Skrill, Venmo, Payoneer, Payza, Zelle. A to dopiero początek. Można by długo o tych pomysłach opowiadać. Jest to sektor, którego kariera dopiero się rozpoczyna.
Wielkie i szanowane banki kopiują rozwiązania fintech. Poruszają się przy tym dość statecznie i, jak się ocenia, przeciętnie są pięć lat do tyłu, jeśli chodzi o innowacyjność mobilną i podobną. Jednak banki wiedzą, że tak naprawdę nie muszą się ścigać z maluchami z branży fintech.
Przewaga skali i rozwoju sieci dystrybucji zapewnia im możliwość utrzymania znacznej bazy klientów przy wystarczającym i stopniowo coraz bardziej innowacyjnym produkcie. Przewaga wielkich instytucji uniemożliwia firmom fintech prawdziwe konkurowanie z bankami. Jeśli bank naprawdę chciałby zdobyć pozycję innowacyjnego lidera w danej dziedzinie, może stosunkowo łatwo i szybko zdominować fintech, ponieważ ma niższy koszt zdobywania funduszy i może sobie pozwolić na wyłożenie zdecydowanie większej kwoty na pozyskanie i utrzymanie klienta.
Zatem nie przeróżne appki z oryginalnymi nazwami są zagrożeniem dla banków. Znacznie większym potencjalnie problemem jest bardziej ogólna tendencja i kierunek technologiczny nazywany automatyzacją. To ona właśnie, przez eliminację wszystkich tych elementów pośredniczących w zarządzaniu finansami, jakie są typowe, nawet dla bankowości elektronicznej. Jeśli przez automatyzację banki zaczną tracić swoje relacje z klientami, to staną się narzędziami, dostawcami rur i przewodów, które służą do przechowywania i przenoszenia pieniędzy z miejsca na miejsce. Efektem końcowym jest niewidzialna, inteligentna usługa, która wszystko rozumie i robi za klienta.
I w tym wszystkim rola banku jako marki gwarantującej bezpieczeństwo i efektywność potencjalnie zanika. Wciąż jednak mogą w tym świecie zautomatyzowanych usług finansowych odnaleźć się jako już może niekoniecznie najlepsze instytucje pośredniczące i zarządzające funduszami, ale jako gwaranci wiarygodności? Kto wie? To jednak już trochę inna rola niż dotychczas.
Mirosław Usidus
Zobacz także:
Gotówka: pieniądz namacalny. Moneta brzęcząca melodię pożegnalną
Bitcoinowa gorączka złota