Czy wyszukiwarka Apple wieszczy zmierzch dominacji Google'a? Polowanie na grubego zwierza
Wspominaliśmy na łamach MT już dwa lata temu o planach Apple’a - stworzenia własnej wyszukiwarki internetowej i, jak należy rozumieć, pozbycie się Google’a z ekosystemu, który ma nadgryzione jabłko w godle. Wprawdzie Apple na tym, że jej urządzenia i systemy zawierają Google’a jako podstawowe narzędzie wyszukiwawcze, nieźle zarabia, bo Alphabet płaci mu grube miliardy, by nie sięgnął np. po Binga Microsoftu. Jednak opracowanie własnej wyszukiwarki jest w szerokim sensie zgodne ze strategią i całą filozofią Apple'a, pragnącego oferować kompleksowy produkt i usługi wyłącznie pochodzenia własnego.
Od poszukiwań w komputerze do szperania w sieci
Właściwie Apple ma już własną wyszukiwarkę, która nazywa się Spotlight (1) i w rozszerzonych wersjach beta oferowana była w nowych odsłonach systemów iOS i iPadOS. Wyszukiwarką, choć w specyficznym rozumieniu, jest również znany i oferowany przez Apple od ponad dekady asystent wirtualny Siri.
Admini stron internetowych od dłuższego czasu widzą logi "crawlera" o nazwie Applebot, który okresowo indeksuje strony internetowe, tak jak robi to Google i inne boty wyszukiwarek. Czujni obserwatorzy zwrócili uwagę, że na stronie obsługującej Applebota pojawiły się informacje o tym, że teraz już nie tylko przeszukuje HTML, ale również renderuje strony podobnie jak Google. Dodano tam też sekcję dotyczącą rankingów wyszukiwania i czynników pozycjonujących wyniki wyszukiwania w sieci. Zwiększono także zakres indeksowania przez Applebota.
Spotlight jest innym narzędziem niż znana każdemu wyszukiwarka Google, ale kto powiedział, że musi kopiować. Jest to narzędzie ściśle zintegrowane z systemem operacyjnym urządzenia. Być może komuś narzuca się analogia z oknem wyszukiwania systemu Windows, jednak Apple nie eksponuje tej usługi w ten sposób. Użytkownik urządzeń tej firmy dociera do usługi wyszukiwarkowej przez przeciągnięcie palcem w dół od środka ekranu, aby się pojawiła - tak jest w systemach iOS i iPadOS, zaś w macOS klika ikonę na pasku menu lub wpisuje skrót klawiaturowy (command + spacja).
Spotlight nie jest usługą nową. Jednak wcześniej był używany głównie do wydobywania i wyświetlania wyników lokalnych w komputerze, takich jak kontakty, pliki użytkownika i aplikacje. Z czasem jednak ewoluował i stopniowo zawierał coraz więcej wyników internetowych. W lecie 2021 roku Juli Clover, redaktor znanego wśród fanów produktów Apple serwisu MacRumors, napisał, iż w Spotlight dostępnym w iOS i iPadOS 15 pojawiły się znacznie bogatsze wyniki wyszukiwań internetowych oraz wyszukiwanie obrazów z sieci, które są podobne do wyników wyszukiwania Google.
Wniosek jest taki, że Apple już ma konkurenta dla wyszukiwarki Google. Jak wiadomo, firma ta koncentruje się na budowaniu całościowego ekosystemu łączącego wszystkie jego produkty. Posiadanie własnej wyszukiwarki oznaczałoby, że Apple ma bezpośrednią kontrolę nad tym, gdzie wędruje użytkownik jego urządzenia. Otworzy to oczywiście drogę do budowy własnej platformy reklamowej, gdzie sprzedawcy, webmasterzy, specjaliści SEO, a nawet twórcy aplikacji mogą promować swoje strony internetowe. Gdyby Apple to się udało, byłoby to wielkie zagrożenie dla fundamentów biznesowych Google’a i oczywiście całego Alphabetu, gdyż dochody z reklamy wyszukiwarkowej to wciąż gros (ogromnych zresztą) wpływów pieniężnych tego giganta.
Postępowania antymonopolowe korzystne… dla Google'a?
Jednak dla wyszukiwarki Apple’a Safari to Google jest wciąż domyślną wyszukiwarką. Także wspomniany asystent Siri prowadzi w zadanych wyszukiwaniach do wyników serwowanych przez Google'a. Dzieje się tak niezmiennie prawdopodobnie (większość informacji jest tutaj nieoficjalna, oparta na pogłoskach i dedukowaniu ekspertów) dlatego, że Apple uznaje swoje narzędzie wyszukiwawcze za wciąż wymagające udoskonalenia i uzupełnienia, a Google płaci krocie za to, by Apple przypadkiem nie pomyślał o skorzystaniu z usług konkurencji, Binga, Yahoo czy DuckDuckGo.
Według informacji, które krążyły w serwisach internetowych na przełomie sierpnia i września 2021 roku, stawka haraczu dla Apple za ten rok miała wynieść 15 miliardów dolarów. Analitycy firmy Bernstein stwierdzili na podstawie danych giełdowych, że opłata ta w 2020 roku wynosiła około 10 miliardów dolarów. Czyli szybko rośnie. Dla uzmysłowienia sobie skali ceny, którą Google jest gotów zapłacić za bycie domyślną wyszukiwarką w Safari, warto wiedzieć, że to stanowi dziewięć procent całego zysku Apple’a brutto.
Pecunia non olet, więc Apple chyba pochopnie nie chce rozstać się z tak pokaźnym kawałkiem dochodu, nawet jeśli uważa, że ma już całkiem niezłą własną wyszukiwarkę. Inna sprawa, że ta umowa krytykowana jest jako antykonkurencyjna zmowa dwóch potentatów. Nie trzeba dodawać, że samo Google też już nie ma ochoty uiszczać rosnącej z roku na rok lawinowo opłaty (szacunki mówią, że w 2022 będzie to już 20 mld). Może więc być za wprowadzeniem zakazu faworyzowania określonych wyszukiwarek, co paradoksalnie może także utrudnić Apple realizację planu wymuszania własnej usługi wyszukiwawczej w swoim ekosystemie. Google liczy, że w warunkach braku preferencji dla określonej wyszukiwarki, to jego usługa wygra, bo wierzy, wcale nie bez racji, że wciąż jest najlepsza.
Kij ten ma jednak dwa końce, bo jeśli Google chce rozwiązań prawnych, które uniemożliwią faworyzowanie czy to konkretnej wyszukiwarki, czy innych usług, to musi się liczyć z tym, że regulatorzy antymonopolowi zapukają także do jego drzwi, czyli do jego własnego ekosystemu techniczno-biznesowego.
Zresztą są miejsca, w których już to zrobili. W październiku Australijska Komisja ds. Konkurencji i Konsumentów (ACCC), znana z wcześniejszych bojów z Facebookiem i z Google’em, zapowiedziała konieczność wprowadzenia przepisów wymagających, aby Google umieścił możliwość przejścia na alternatywne wyszukiwarki na telefonach z systemem Android. Na mocy proponowanego rozwiązania w urządzeniach mobilnych musiałby zostać wprowadzony "ekran wyboru" umożliwiający użytkownikom wybór wyszukiwarki.
ACCC wymieniła nazwy owych alternatywnych w jej rozumieniu wyszukiwarek, np. DuckDuckGo, wyszukiwarka przedstawiająca się jako "skoncentrowana na prywatności", oraz Brave Search, która wykorzystuje niezależny indeks dla najczęściej wyszukiwanych zapytań. Oczywiście na potknięcie Google’a lub na decyzje regulatorów, które ukrócą jego dominację, czeka cały szereg innych produktów wyszukiwawczych (2), na czele oczywiście z microsoftowym Bingiem, starszą niż Google wyszukiwarką Yahoo, i kilkoma innymi alternatywnymi mechanizmami wyszukującymi.
Nie ma nic za darmo
Krew dużego zwierza zwietrzyły również mniejsze firmy, startupy z całkiem nowymi ofertami, skonfigurowanymi wedle całkiem innego niż tradycyjna wyszukiwarka internetowa pomysłu. Jeśli swoją szansę dostrzegły startupy, to choć trudno jeszcze mówić o tym, że Google w jakikolwiek sposób został ranny i krwawi, z pewnością jasno sygnalizuje to, że już trwa coś w rodzaju polowania na grubą zwierzynę. A gdy uda się ją dopaść, to pożywić się może wielu, nie tylko wielcy, jak Apple czy Microsoft, ale także całkiem nowi gracze.
W ubiegłym roku najgłośniej chyba spośród tych nowych alternatyw było o skupionej na prywatności i spersonalizowanych wynikach, wyszukiwawczej aplikacji Neeva, która udostępniona została w pierwszych miesiącach 2021 roku.
Pod koniec 2021 pojawiła się kolejna, oparta na trochę podobnych założeniach wyszukiwarka You (ang. "Ty"), projekt wspierany m.in. przez założyciela Salesforce, Marka Benioffa. Prezentuje wyniki inaczej niż większość innych wyszukiwarek, sortując je według źródeł, przy czym w pierwszej kolejności serwowane są media społecznościowe. Współzałożyciel i dyrektor naczelny You.com (3), Richard Socher, twierdzi, że w jego wyszukiwarce nie będzie w ogóle reklam, nie ma więc potrzeby, by korzystać z danych prywatnych użytkowników.
Z czego więc będzie się utrzymywać przedsięwzięcie, które wymaga przecież ogromnych nakładów i zasobów na indeksowanie, rejestrowanie zmian, wydobywanie informacji z całego internetu? Takie firmy jak Apple i Microsoft zarabiają na sprzedaży, czy to sprzętu, czy oprogramowania, zatem własna wyszukiwarka jest dla nich logicznym wsparciem ich modelu biznesowego, a nie jedynie fanaberią generującą koszty. DuckDuckGo sprzedaje reklamy, więc, choć na innej zasadzie niż Google, wciąż myśli o dochodach. Neeva pobiera niecałe 5 dolarów miesięcznie za możliwość prywatnego wyszukiwania, czyli… nie ma darmowego obiadu.
Jak widać, wszystko ma swoją cenę. Jeśli chcemy wyrwać się z zależności od Google’a, to pamiętajmy, że uzależniliśmy się od niego nieprzypadkowo. Pozyskanie nas kosztowało tę firmę ogromne pieniądze i wiele lat pracy. Google zwraca to sobie w tak obmyślany sposób, byśmy nie mieli poczucia, że wykładamy jakieś pieniądze ze swojej kieszeni. Gdy w końcu dociera do nas, w jaki sposób płacimy, chcemy uciec. Jednak, prędzej czy później, docieramy do momentu, w którym okazuje się, że każda porównywalna z produktem Google’a alternatywa musi zostać zbudowana z podobnie gigantycznym nakładem środków, za które "ktoś" (nie oszukujmy się, że tym ktosiem nie jesteśmy my) musi zapłacić.
Mirosław Usidus