Orbitalne last minute znów w ofercie
Prawie czternaście lat temu Burt Rutan był w zupełnie innym nastroju. Na konferencji prasowej w czerwcu 2004 r., tuż przed debiutanckim lotem swojego SpaceShipOne, pierwszego prywatnego załogowego statku kosmicznego, snuł wizje tętniącej komercyjnymi lotami kosmicznymi przyszłości. Wierzył, że udany rejs udowodni, iż nawet niewielkie firmy – takie jak jego własna, a nie tylko napompowane podatniczymi dolarami agencje rządowe – będą w stanie wysyłać ludzi w przestrzeń kosmiczną.
Jego latająca konstrukcja (wyprodukowana przez jego firmę Scaled Composites) była wtedy jednym z ponad dwóch tuzinów projektów rywalizujących o nagrodę Ansari X w wysokości 10 mln dolarów. Pieniądze te przeznaczono dla organizacji pozarządowej, która dwukrotnie wystrzeli na wysokość 100 km statek kosmiczny wielokrotnego użytku (mogący zabrać na pokład trzy osoby). Ostatecznie zdobyła je właśnie firma Rutana, za dwukrotne spełnienie wymagań konkursowych przez SpaceShipOne.
Panowało wtedy szeroko przyjęte założenie, że przynajmniej niektóre starające się o nagrodę zespoły konstrukcyjne będą kontynuowały rozwój swoich pojazdów lub że pojawią się nowe przedsięwzięcia, które posłużą rosnącemu rynkowi suborbitalnych lotów kosmicznych.
Tak się nie stało. Aktywność większości grup z biegiem czasu wygasła, w miarę jak nie mogły zebrać pieniędzy, ani rozwinąć technologii potrzebnej dla swoich pojazdów. Zdarzały się bankructwa, uśpienia firm, a także przebranżowienia na konwencjonalne technologie lotnicze.
Na czołówki medialne kilka lat temu wysunął się Richard Branson ze swoimi pomysłami biznesowymi, opartymi na myśli konstrukcyjnej Rutana. Bransonowskie linie Virgin Galactic sprzedały tysiące biletów na loty samolotem SpaceShipTwo na niską orbitę. Po tym jednak jak 31 października 2014 r. statek uległ katastrofie na pustyni Mojave w Kalifornii, marketingowy szum wokół kosmicznej turystyki przycichł.
Anioły Kosmosu
W ostatnim czasie znów narasta jednak fala mody na komercyjny podbój kosmosu. Do Elona Muska i Jeffa Bezosa, rozwijających technologie i biznes w tej dziedzinie, dołączają inni. Wśród otwierających spółki "kosmiczne" można znaleźć nazwiska Billa Gatesa, właściciela hoteli i kasyn w Las Vegas Sheldona Adelsona oraz meksykańskiego miliardera z branży handlowej Ricardo Salinasa. Według firmy konsultingowej Virginia Bryce Space & Technology, co najmniej szesnastu potentatów z listy pięciuset najbogatszych osób na świecie zdecydowało się ostatnio na inwestycje w spółki kosmiczne. Nazywani są po angielsku Space Angels (Anioły Kosmosu).
W gronie inwestorów znalazł się również współzałożyciel Google’a Larry Page, wspierający firmę Planetary Resources, oraz prezes Facebooka Mark Zuckerberg, który kwotą 50 mln dolarów zasilił niedawno centrum badawcze SETI (Search for Extraterrestrial Intelligence).
Na fali nowego entuzjazmu wraca również wątek turystyki kosmicznej. Firma Jeffa Bezosa, Blue Origin, zapowiedziała niedawno, że do kwietnia 2019 r. umieści na orbicie grupę turystów kosmicznych. Wcześniej fi rma twierdziła, że pierwszy taki rejs odbędzie się w 2018 r. więc w sumie chodzi tylko o nieduże przesunięciu planów w czasie. Kilka miesięcy temu usłyszeliśmy również zapowiedź Muska, że SpaceX zabierze dwie osoby w podróż wokół Księżyca. "Wiemy, że długo czekaliście i oto znów nadchodzimy" - tym hasłem przypomniała o sobie w listopadzie 2017 r. firma Virgin Galactic, chwaląc się nowymi inwestorami, w tym z Arabii Saudyjskiej, i zapowiadając lot pasażerski na niską orbitę przed końcem 2018 r.
Po doświadczeniach sprzed kilku lat wypadałoby zachować wstrzemięźliwość wobec tych komunikatów. Zarazem jednak - życzyć wszystkim zaangażowanym sercem (i portfelem) w sprawę kosmicznej turystyki jak najlepiej. Jeśli bowiem im się uda, to z czasem konkurencja powinna obniżyć ceny biletów w kosmos, a to już leżałoby w dobrze pojętym interesie nas wszystkich