Czy przemysł wróci do krajów pierwszego świata? Kierunek reindustrializacja!

Czy przemysł wróci do krajów pierwszego świata? Kierunek reindustrializacja!
Przed rokiem 1800 różnice w dochodach między krajami świata były niewielkie. Obecnie średnia różnica w dochodzie na mieszkańca między krajami rozwiniętymi a rozwijającymi się wynosi ok. 40 tys. dolarów. I to jest najważniejsza przyczyna stanu obecnego, w którym ogromna część produkcji światowej znajduje się tam gdzie dochody są najniższe a konsumpcja - tam gdzie najwyższe.

Jednak w ostatnich dwóch latach okazało się, że globalne rozdrobnienie łańcuchów dostaw prowadzi do wielkich problemów i niedoborów wszystkiego, czego potrzebują zarówno bogaci jak i biedni, od środków ochrony osobistej, przez półprzewodniki, po kontenery do przewozu towarów. Kolejną konsekwencją był wzrost cen. Dekady zależności od fabryk azjatyckich, zwłaszcza w Chinach, zostały zniweczone przez opóźnienia i gwałtownie rosnące stawki frachtu, ile w ogóle można znaleźć możliwości transportowe. Zapchania w przepełnionych portach (1) i wyzwania związane z terminowym pozyskiwaniem komponentów, jak również gotowych produktów, przekonały firmy do rozważenia lokalizacji mocy produkcyjnych bliżej nabywców.

Czy jedna szwalnia czyni wiosnę?

Sztandarowym przykładem zjawiska przenoszenia produkcji do tanich, odległych zakątków świata są Stany Zjednoczone, kraj kiedyś wysoce zindustrializowany. W ważnym przemyśle motoryzacyjnym jedna trzecia wszystkich pojazdów kupowanych w Stanach Zjednoczonych pochodzi z importu.

Produkcja obrabiarek w USA spadła dwie trzecie od 1998 roku, a dwie trzecie obrabiarek sprzedawanych w Stanach Zjednoczonych pochodzi z importu. Stany Zjednoczone produkują około 6% obrabiarek na świecie. Japonia, która ma prawie trzy razy mniej ludności, produkuje ponad trzy razy więcej maszyn, a UE, z populacją niewiele większą niż Stanów Zjednoczonych, produkuje ponad sześć razy więcej. W tym przypadku przyczyną nie są niskie stawki za pracę, ale brak zaangażowania USA w inwestycje w technologie produkcyjne. Po prostu inwestycje w produkcję mają znacznie niższą stopę zwrotu niż inne. Amerykańskie banki nie palą się do finansowania takich biznesów. A funduszy, które chciałyby inwestować w produkcję, właściwie nie ma. Wolą startupy z Doliny Krzemowej.

W ostatnich latach, jeszcze przed pandemią, widać było próby zmiany tych tendencji. Inwestycje w produkcję wspiera głównie rząd federalny i niektórzy politycy. Grupa senatorów, kierowana przez senatora Chrisa Coonsa z Delaware, zaproponowała utworzenie Przemysłowej Korporacji Finansowej, banku będącego własnością rządu USA, który wypełniłby "lukę produkcyjną" i finansowałby produkcję high-tech w całym kraju. Wspierane są jednak na razie głównie projekty związane z zaawansowanymi technicznie branżami. Przykładem jest federalne wsparcie dla wytwórni chipów Intela. W  innych, mniej hi-techowych branżach, jest znacznie trudniej, choć media nagłaśniają takie mało znaczące w sumie projekty jak zakład odzieżowy America Knits w Swainsboro, w Georgii (2), w którym pracownicy zarabiają do dwóch razy więcej na godzinę niż w usługach. Firma założona w 2019 roku zatrudnia kilkudziesięciu pracowników produkujących koszulki z lokalnie uprawianej bawełny.

2. Szwalnia firmy America Knits w Swainsboro w Georgii

Tendencja do sprowadzania produkcji z powrotem do krajów rozwiniętych zyskała w ostatnich latach swoje specyficzne określenia. Nazywa się to onshoringiem lub reshoringiem. Są potentaci, tacy jak General Motors, którzy znów rozważają inwestycje produkcyjne na terenie USA, a konkretnie w produkcję pojazdów elektrycznych i akumulatorów w Michigan. Co ciekawe, w ślad za GM także japońska Toyota ogłosiła plany budowy zakładu produkującego baterie wartości 1,3 miliarda dolarów w Karolinie Północnej, z planowanym zatrudnieniem dla 2 tys. osób. Dużo śmielsze są poczynania branży komponentów elektronicznych. Oprócz wspomnianego Intela w październiku 2021 r. firma Micron Technology zapowiedziała inwestycje rzędu 150 miliardów dolarów w produkcję chipów, także na terenie USA.

Choć Europa ogólnie w statystykach produkcyjnych wypada lepiej niż USA, to jednak akurat w branży elektronicznej pozostała w tyle. Unia Europejska obiecała wspierać producentów układów scalonych, takich jak Intel, dotacjami wartymi miliardy dolarów. Także Japonia, idąc za przykładem USA wspierającego Intela i UE, pragnącej uniezależnić się od dalekich dostawców komponentów, przeznacza ogromne środki na rozwój swojego przemysłu półprzewodników.

Ogólnie oczekuje się, że prym w odrodzeniu produkcyjnym krajów rozwiniętych będą wiodły branże wytwarzające złożone, zaawansowane technologicznie i droższe produkty. Przede wszystkim mowa tu o produkcji samochodów, szczególnie, jak widać z doniesień, akumulatorów do aut elektrycznych, elementów półprzewodnikowych, przemysłu obronnego, lotnictwa i branży farmaceutycznej. Z drugiej strony wszystko, co wymaga dużego nakładu pracy ręcznej lub jest trudne do zautomatyzowania, ma znacznie mniejsze szanse na powrót do krajów rozwiniętych. Buty, meble czy lampki świąteczne będą raczej wciąż produkowane tam, gdzie stawka godzinowa jest kilka razy mniejsza niż na Zachodzie.

Te różnice mogą się jednak szybko zacierać na korzyść (lub niekorzyść, o czym niżej) owej "tańszej" części świata. Opublikowany jeszcze w 2013 r. raport PricewaterhouseCoopers (PwC) Global Wage wykazywał, że do 2030 roku wszystkie gospodarki wschodzące będą wykazywać tendencje do zbliżania się poziomu płac w stosunku do krajów najbardziej rozwiniętych. Zmiana ta ma być najbardziej widoczna w Chinach, Indiach, Meksyku i na Filipinach; np. średnie miesięczne wynagrodzenie w Indiach było dekadę temu około 25 razy mniejsze niż w USA, ale według oszacowań PwC, do 2030 r. będzie ono prawdopodobnie mniejsze tylko 7,5 razy. Średnie płace w USA są obecnie 7,5 razy większe niż w Meksyku, ale do 2030 roku mają być zaledwie 3,8 razy wyższe. Proces ten kontrastuje z krajami rozwiniętymi, gdzie płace realne zwykle rosną wolniej niż wydajność pracy.

Co jest dobre dla krajów rozwiniętych, może się źle skończyć dla rozwijających się

Rozwój Przemysłu 4.0, "inteligentnych fabryk", które wymagają wykwalifikowanej siły roboczej i wysoko rozwiniętej infrastruktury, zachęca producentów bardziej zaawansowanych produktów do produkcji typu "nearshore", zakładania nowych fabryk bliżej klientów, co oznacza przełamywanie tendencji przenoszenia produkcji do miejsc o niskich kosztach pracy. Produkcja lokalna, bliższa rynkowi kupujących, według firm prognostycznych, będzie zyskiwać na popularności także z powodu wzrostu narzutów klimatycznych nakładanych na producentów i wzrostu cen transportu.

Na przykład w 2017 roku Adidas założył swoje zakłady zwane "speedfactories" w Niemczech i w amerykańskiej Atlancie. O co chodziło. O błyskawiczne dostawy spersonalizowanych produktów do klienta. Inny gigant odzieży sportowej Nike również dołączył do wyścigu na szybkość dostaw i personalizację. W innym przykładzie nearshoringu, niemiecki Sennheiser przeniósł w 2018 roku część swojej produkcji z Chin do Rumunii, w celu skrócenia czasu dostawy i całkowitego kosztu. Kolejny przykład to  producent motocykli i rowerów elektrycznych Pierer Mobility, który buduje zakład w Bułgarii, aby mieć bliżej do swoich głównych klientów w Europie. Niemiecki Hugo Boss również przeniósł produkcję bliżej domu. W USA Stanley Black & Decker rozszerzył swoją działalność w zakresie produkcji narzędzi w kraju, aby skrócić łańcuchy dostaw i czas realizacji zamówień.

Firmy odzieżowe w USA również co najmniej rozważają powroty z produkcją do ojczyzny. O przykładzie próby odnowienia produkcji tego rodzaju w Georgii już wspominaliśmy. Prawie 25% kierowników ds. zaopatrzenia w odzież odpowiadających na badanie przeprowadzone przez McKinsey i niemiecki Uniwersytet RWTH w Akwizgramie przewiduje, że ponad połowa odzieży, którą pozyska w 2025 roku, będzie pochodzić z nearshoringu, który na razie stanowi mniejszość.

W branżach wytwarzających wysoko przetworzone produkty wyzwaniem dla producentów jest dostępność wykwalifikowanej siły roboczej. W przeszłości patrzyło się głównie na niskie koszty pracy. Automatyzacja wymaga jednak wyższego rodzaju umiejętności i kompetencji pracowników, którzy mieliby obsługiwać inteligentne urządzenia. Zaś jeśli chodzi o przekonanie, że automatyzacja zastępuje pracę ludzką, to z wielu badań wynika coś przeciwnego, mianowicie to, że w rzeczywistości tworzy nowe typy stanowisk, choć pewne proste prace rzeczywiście eliminuje. Fabryki zatrudniające pięć tysięcy pracowników w jednym miejscu mogą zniknąć, ale te same firmy mogą zwiększyć zatrudnienie np. do 7,5 tys. w rozproszeniu.

Inwestorzy z branży inteligentnych fabryk biorą również pod uwagę gotowość i rozwój sieci 5G w danym kraju, a także poziom ochrony własności intelektualnej i bezpieczeństwo cybernetyczne. Wielu producentów hi-tech wycofuje się z Azji, zwłaszcza z Chin, z powodu słabej ochrony patentowej, niekorzystnych regulacji rządowych i rosnących kosztów pracy. Zdaniem ekspertów, kraje rozwijające się nie będą w stanie wdrożyć na szeroką skalę Przemysłu 4.0.

Gospodarki wielu najbiedniejszych państw świata są ogromnie uzależnione od inwestycji w duże zakłady produkcyjne ze strony zagranicznych firm. Jednak coraz powszechniej panuje opinia, iż dni wielkich, tanich fabryk są policzone. Ich utrata w najbliższych dekadach może mieć dla tych krajów katastrofalne skutki, dla ich rynku pracy. Deglobalizujący się w tym kierunku świat stanowi poważne ryzyko choćby dla Afryki. Ogromne zakłady produkcyjne, np. w Etiopii (3), są zagrożone, gdy firmy chcą przejść na produkcję towarów bliżej miejsc, w których są sprzedawane. Potwierdzają to ustalenia zawarte w jednym z raportów Banku Światowego, według którego te zjawiska mogą potencjalnie zepchnąć dodatkowe ponad 50 milionów ludzi w skrajne ubóstwo.

3. Hala produkcyjna w Etiopii

Ćwierć wieku temu amerykańskie fabryki zatrudniały ponad 17 milionów osób. Do 2010 roku liczba ta spadła do 11,5 miliona. Od  tego czasu nastąpił pewien wzrost zatrudnienia - całkowita liczba pracowników w sektorze produkcyjnym wynosi obecnie 12,5 miliona. Warto pamiętać, iż sektor ten pozostaje jednym z niewielu, gdzie dwie trzecie Amerykanów, którzy nie mają wykształcenia wyższego, może zarobić na poziomie klasy średniej. W 2021 roku amerykańskie firmy stworzyły ok. 350 tys. nowych miejsc pracy w sektorze produkcyjnym. To najwięcej od trzech dekad. Czy to znak zmian o charakterze reindustrializacyjnym? Zobaczymy. 

Mirosław Usidus