Naprawy sprzętu. Pieniądze i wizerunek
Naprawianie takiego sprzętu jak komputery, a ostatnio smartfony czy tablety, to zawsze była zabawa dla zaawansowanych. W ostatnich latach jednak nawet stosunkowo proste działania, jak np. wymiana akumulatora w aparacie, jeszcze dekadę temu całkiem rutynowa i oczywista rzecz, jest przez producentów uniemożliwiana. Wielu nowych urządzeń nie można w sposób prosty i nieniosący ryzyka otworzyć, a baterie są zespolone z urządzeniem na stałe.
Nie można producentom odmówić racji, gdyż jest to sprzęt we wnętrzu skomplikowany i delikatny, a samo przekonanie właściciela, że sobie poradzi i nie narobi przy okazji dodatkowych, poważniejszych, szkód, to trochę za mało. Pomijając kwestie związane z gwarancją i brakiem odpowiedzialności producenta za naprawy podejmowane przez użytkowników na własną rękę, we współczesnej elektronice stosowane są dziś czasem tak kosmiczne technologie, jak np. w ekranach płaskich telewizorów, że trudno sobie wyobrazić, by majster-klepka ze śrubokrętem i kombinerkami zdziałał tu cokolwiek poza dokonaniem przypadkowych zniszczeń.
Kiedyś, dawno temu, sklepy RTV, gdzie sprzedawano telewizory i radioodbiorniki, były jednocześnie punktami napraw tego sprzętu (1). Umiejętność zidentyfikowania zepsutej lampy elektronowej lub opornika i skutecznej wymiany tych komponentów była ceniona i dawała możliwość niezłego czasem zarobku.
Prawo do naprawy niezbywalnym prawem człowieka!
Przy wszystkich zastrzeżeniach dotyczących komplikacji współczesnego sprzętu, nie brakuje ludzi, którzy uważają, wbrew producentom, że jego naprawa (a może raczej - podejmowanie prób naprawy) jest niezbywalnym prawem człowieka. W USA, np. w Kalifornii od paru lat toczy się kampania na rzecz wprowadzenia przepisów pod hasłem "Right to Repair", której najważniejszą częścią miałoby być wymaganie od producentów smartfonów podawania klientom informacji o możliwości napraw i o częściach zamiennych. Stan Kalifornia nie jest w tych inicjatywach osamotniony. Także inne amerykańskie stany chcą lub już przyjęły takie prawo.
"Ustawa pod hasłem prawa do naprawy zapewni konsumentom wolność, tak aby ich sprzęt elektroniczny i urządzenia mogły być swobodnie naprawione przez warsztat lub innego usługodawcę według wyboru i uznania właściciela. To praktyka, która była oczywistością pokolenie temu, ale teraz staje się coraz rzadsza w świecie planowanego starzenia produktów", powiedziała w marcu 2018 r., podczas pierwszej prezentacji projektu aktu prawnego, Susan Talamantes Eggman, członkini stanowej legislatywy Kalifornii. Wtórował jej Mark Murray z organizacji Californians Against Waste, dodając, że producenci smartfonów i producenci sprzętu AGD czerpią zyski "kosztem naszego środowiska i naszych portfeli".
Niektóre stany USA zaczęły wprowadzać prawo do naprawy już od 2017 roku. Powstał tam nawet ruch społeczny o nazwie "Prawo do naprawy" (2), którego siła rosła wprost proporcjonalnie do natężenia walki z tym prawem ze strony firm technologicznych, przede wszystkim Apple.
Prawo do napraw jest silnie wspierane przez duże sieci serwisów naprawczych, takich jak iFixit, rzeszę niezależnych warsztatów i grupy obrońców praw konsumenta, w tym znaną Electronic Frontier Foundation.
Producenci nie chcą odpowiadać za domorosłych majster-klepków
Pierwszym argumentem przeciw naprawianiu, używanym przez lobbystów Apple, było odwołanie się do bezpieczeństwa użytkowników. Według tej firmy, wprowadzenie "Right to Repair" tworzy raj dla hakerów, cyberprzestępców i wszystkich tych, którzy mają złe intencje w sieci i w systemach informatycznych.
Wiosną 2019 roku Apple wobec kalifornijskich legislatorów użyło kolejnej porcji argumentów przeciw "prawu do naprawy". Mianowicie takich, że konsumenci mogą zranić się, próbując naprawić własne urządzenia. Kalifornia jest ludnym, dużym i zamożnym stanem, w którym sprzedaż sprzętu z jabłuszkiem jest bardzo duża. Nic dziwnego, że Apple lobbowało i lobbuje tam tak zaciekle.
Wydaje się, że firmy walczące z prawem do naprawy zrezygnowały już z argumentu mówiącego o tym, iż narzędzia naprawcze i podstawowe informacje o sprzęcie stanowią własność intelektualną firmy na rzecz przede wszystkim właśnie wyrażania obaw o bezpieczeństwo produktów naprawianych przez niezależne warsztaty lub nieprzeszkolone osoby.
Obawy te, trzeba przyznać, nie są bezpodstawne. Niektóre urządzenia mogą być niebezpieczne, jeśli próbujemy je niewprawnie naprawiać, nie mają odpowiedniego przygotowania i wiedzy. Od koncernów samochodowych, przez producentów elektroniki, po wytwórców sprzętu rolniczego (John Deere jest jednym z najaktywniejszych lobbystów "antynaprawczych"), firmy martwią się o potencjalne przyszłe pozwy sądowe w przypadku, jeśli ktoś nieautoryzowany przez producenta grzebał w urządzeniach, które potem mogą np. eksplodować i kogoś zranić.
Inna rzecz, że w przypadku najbardziej zaawansowanej elektroniki, np. urządzeń Apple, naprawy są wyjątkowo trudne. Jest w nich mrowie elementów miniaturowych, niespotykanych w innym sprzęcie komponentów, plątanina rekordowo cienkich przewodów i duże ilości kleju (3). Wspominany już serwis naprawczy iFixit od lat przyznaje produktom Apple jedne z najniższych wskaźników "naprawialności". Jednak nie zatrzymuje to tysięcy małych, niezależnych i oczywiście nieautoryzowanych przez Apple, warsztatów. Jest to intratny biznes, gdyż sprzęt ten jest drogi, czyli najczęściej opłaca się go naprawiać.
Walka wciąż nierozstrzygnięta
Historia walki o "prawo do naprawy" w Stanach Zjednoczonych nie ma jeszcze swojego zakończenia. W maju tego roku serwis Bloomberg opublikował obszerny materiał relacjonujący lobbystyczne wysiłki nie tylko Apple, ale również Microsoftu, Amazona i Google, na rzecz powstrzymania "Right to Repair" w takiej wersji, która wymagałaby od firm technologicznych zapewnienia oryginalnych części zamiennych i udostępnienia schematów urządzeń niezależnym warsztatom.
Batalia o przepisy zezwalające na naprawę toczy się obecnie w ponad połowie stanów USA. Losy propozycji ustawowych bywają różne. W jednym miejscu przepisy są uchwalane, w innym - nie. Wszędzie inicjatywy tego rodzaju spotykają się protestami Big Tech i czasem bardzo brutalnym lobbingiem.
Najbardziej aktywna jest firma Apple, która ma czasem nawet konstruktywne propozycje, jeśli chodzi o prawo do naprawy. Na przykład uruchomiła globalny program niezależnych napraw, którego celem jest zapewnienie warsztatom niebędącym autoryzowanymi serwisami Apple oryginalnych części, narzędzi, podręczników napraw i diagnostyki umożliwiających wykonywanie nieobjętych gwarancją napraw urządzeń Apple. Program jest bezpłatny, ale jest pewien haczyk - naprawy muszą być wykonywane przez techników z certyfikatem Apple, co stanowi nieprzekraczalną barierę dla wielu warsztatów.
Oczywiście potentatom technologicznym chodzi przede wszystkim o pieniądze. O wiele bardziej niż naprawami starego sprzętu zainteresowani są tym, byśmy jak najczęściej wymieniali go na nowy. Same niezależne warsztaty dysponowałyby w tej wojnie zbyt małym potencjałem, ale od pewnego czasu mają potężnego sojusznika - ludzi i organizacje dążące do ograniczenia ilości odpadów, a przez to do zwiększenia poziomu ochrony środowiska.
Front producentów walczy przede wszystkim o to, aby nie odpowiadać za skutki domorosłych "napraw". Ale nie tylko o to chodzi. Dla firm o potężnej marce i ustabilizowanym na wysokim poziomie wizerunku istotne jest, aby "naprawiony" w sposób nieudany sprzęt nie reprezentował i nie psuł wypracowanego ogromnym kosztem przez wiele lat pracy wizerunku marki. Stąd tak ostra walka, zwłaszcza wielokrotnie tu wymienianego, Apple.
Mirosław Usidus