Dominator chce dominować jeszcze bardziej

Dominator chce dominować jeszcze bardziej
Firma Google miała kiedyś dewizę - "Don’t be evil" (1) (ang. "Nie czyń zła"). Dziś, gdy jest coraz bardziej krytykowana za praktyki monopolistyczne, pazerność na nasze prywatne dane i zwykłą chciwość, ta stara formuła przypominana jest raczej wyłącznie w ironicznym sensie. Firma jest coraz bardziej agresywna i ekspansywna. Zaczyna sięgać po pełną kontrolę nad wszystkimi stronami internetowymi.

Prawie pięć lat temu Google zaprezentował nowy efektowny i atrakcyjnie wyglądający na pierwszy rzut oka projekt o nazwie Accelerated Mobile Pages, AMP (2). Miał przyspieszyć czas ładowania stron internetowych uruchamianych przez smartfony.

Z czasem AMP urósł do rangi czegoś znacznie bardziej ambitnego. Parę miesięcy temu Google wprowadziło nową funkcję, która pozwala AMP używać techniki renderingu po stronie serwera (SSR), zwiększając wydajność witryn, które wykorzystują tę technologię w całej swojej domenie.

2. Jedna z reklamowek Accelerated Mobile Pages

Z myślą o stronach informacyjnych

Warto przypomnieć, że projekt AMP został uruchomiony z myślą o wydawcach stron informacyjnych. Zostali oni poproszeni o stworzenie nowej, lekkiej wersji swoich sieciowych stron z artykułami. Wersje te pojawiają się w wyszukiwarce Google i ładują się stosunkowo szybko na urządzeniach mobilnych. W zamian Google podnosi ranking wyników stron, które używają AMP, w wyszukiwarce, zapewniając napływ dodatkowych odwiedzin, co przekłada się na dodatkowe wpływy reklamowe.

Google prowadzi hosting dla owych "zatwierdzonych" stron AMP dla wydawców zaakceptowanych do usługi Google News, co pomija oryginalne strony wydawców, chyba że użytkownicy klikają w osobny adres URL, który pojawia się na górze strony. Przyjęcie AMP jest również jedynym sposobem na uzyskanie dostępu do kanału Google Discover, który zawiera artykuły na stronie pojawiające się po otwarciu nowej karty w przeglądarce Chrome, potencjalnie umożliwiając serwisom internetowym dodanie setek tysięcy kolejnych nowych odsłon, jeśli algorytm wybierze ich treść.

Początkowo AMP skupiał się na urządzeniach mobilnych, ale zaczął po cichu eksperymentować również z serwisami dla komputerów stacjonarnych. Wydawcy mogą wkrótce przekonać się, że najlepiej będzie włączyć AMP na wszystkich swoich domenach, co ostatecznie coraz bardziej zwiększa zależność od Google. Dzięki wspomnianej, nowej funkcjonalności SSR wszystko zaczyna tworzyć samonapędzającą się machinę do generowania coraz to większego ruchu na stronach. Teoretycznie to bardzo atrakcyjne dla wydawców.

Sam pomysł AMP nie wzbudza kontrowersji. Uznawany jest zasadniczo z rzecz pożądaną. Dlaczego użytkownicy mobilni nie mogliby dostać szybciej ładujących się, okrojonych ze zbędnych i opóźniających ładowanie elementów, stron internetowych? Jednak oczywiście w tej całej dobroczynnej działalności Google, jest pewien haczyk.

AMP pozbawia wydawców autonomii i kontroli nad ich treścią. Hostowane przez Google strony AMP zacierają pochodzenie i widoczność oryginalnego źródła treści. Z rąk wydawców wytrącana jest poważna część kontroli nad własną marką. Mechanizm prowadzi do tego, że pozwalają Google’owi korzystać z ich treści za darmo, pod pozorem ulepszania i optymalizowania stron.

Oryginalny adres URL przestaje być widoczny dla czytelnika na rzecz wersji z hostingiem Google.com. Niektóre aplikacje AMP wrzucają nawet posty do tzw. "karuzeli" czyli przewijanego menu z linkami do treści, tak jakby cała zawartość była wyświetlana w jakiejś witrynie sklepowej. Prowadzi to do sytuacji, w której Google całkowicie panuje nad sposobem prezentacji treści a w końcu, ostatecznie, nad samymi treściami.

Niby to otwarte ale nie do końca

Oczywiście, w sensie technicznym jest to jedynie opcja. Nikt nie musi z AMP korzystać. W rzeczywistość jednak wydawcy właściwie nie mają wyboru. Jeśli nie będą z niego korzystać, to stracą ogromną część ruchu, czyli odwiedzin na stronie. Ich strony będą zajmować znacznie niższe pozycje w wynikach wyszukiwania.

Nie zapominajmy, że Google jest zdecydowanie dominującą wyszukiwarką, z 92 procentowym udziałem w rynku na całym świecie i 94,5 procentowym udziałem w rynku mobilnym. Jeśli komuś zależy na sukcesie stron i treści publikowanych w sieci to prostu nie może sobie pozwolić na lekceważeniem wymogów Google.

Według dość zgodnej opinii programistów i wydawców, początkowo AMP przyspieszył działanie mobilnego Internetu i zapewnił użytkownikom dużo lepsze doświadczenie w przenośnych urządzeniach. Jednak w miarę jak stawał się coraz bardziej popularny, AMP po cichu stawał się narzędziem do utrwalania dominacji technologii Google’a w Internecie jako całości. Korzystanie z niego jest nieuniknione, jeśli na przykład ktoś zależny jest od ruchu w serwisie WWW w celu sprzedaży reklam obok swoich treści.

Niestety choć technologia ta jest w sensie technicznym otwarta, to w rzeczywistości nie za bardzo tak jest. Porównuje się ją z platformą Chromium, na którym opiera się projekt przeglądarka Chrome, która jest open source w bardzo ograniczonym sensie. Oczywiście, każdy może wnieść swój wkład do kodu i przeczytać go na GitHubie, ale głównymi twórcami tego formatu są pracownicy Google.

Podobnie jest z AMP. Firma lubi opowiadać o tym, jak inni przyczyniają się do rozwoju tego formatu, ale tylko ona kontroluje najważniejsze platformy, na których działa AMP. Nie ma też równego dostępu w innym sensie. Duże firmy wydawnicze mogą umożliwić dostęp abonamentowy za pośrednictwem produktu AMP, zaś z mniejszymi Google nie rozmawia.

Także czytelnikom trudno jest uniknąć korzystania z AMP, gdyż wejście na oryginalne źródła treści wiąże się kłopotliwym kopiowaniem i wpisywaniem pierwotnych adresów internetowych. Jeśli smartfon w systemie np. Android jest osadzony ekosystemie Google, to nawigacja nietypowymi, czyli nie rekomendowanymi przez wyszukiwarkowego giganta sposobami jest niezwykle niewygodna.

Poszerzanie granic królestwa

Tymczasem ekspansja formatu AMP postępuje. Google stara się nakłonić wydawców do budowania całych stron internetowych w tym formacie. Jeśli wziąć pod uwagę, że inne platformy prezentowania informacji takie jak Apple News (3) też wymagają odrębnych nakładów pracy, tworzenia specjalnych wersji, zaczyna to stawać się kłopotliwe.

3. Google News vs Apple News

Potentaci zaczynają domagać się niejako wyłączności dla siebie, gdyż przygotowanie innych wersji na inne platformy jest bardzo kosztowne. Trzeba się na coś zdecydować. Decydują się na to co im daje więcej odsłon i Google osiąga swój cel, jakim jest dominacja i poszerzanie granic swojego królestwa w sieci.

Działania te w ciekawy sposób wracają na teren sporów o neutralność Internetu, której oficjalnie Google jest zaciekłym orędownikiem i broni tej neutralności przed zakusami firm "starej gospodarki". Jednak do tego, że zdaje się tylnymi drzwiami i po cichu wymuszać na wydawcach i właścicielach stron dostosowanie się do swoich reguł a nawet wręcz panować nad ich stronami, do tego się już chętnie chyba nie przyzna.

Mirosław Usidus