Metropolie i slumsopolie
Zgodnie z przewidywaniami Global Cities Institute, największymi miastami w 2100 r. będą aglomeracje afrykańskie. Już teraz są wielkimi metropoliami, znanymi jednak nie tyle jako wspaniałe przestrzenie pełne świetnej architektury i oferujące wysoką jakość życia, lecz jako niekończące się oceany slumsów, które dawno wyprzedziły stare slumsopolie, takie jak Mexico City (1).
Stolica Nigerii, Lagos (2), to jedno z najszybciej rozwijających się miast na świecie. Tak naprawdę nikt nie zna dokładnie liczby jego ludności. ONZ oszacowało, że w 2011 r. mieszkało tam 11,2 mln osób, ale już rok później "The New York Times" podał, że chodzi o co najmniej 21 mln. Według Global Cities Institute liczba ludności tego miasta osiągnie do końca bieżącego stulecia 88,3 mln, co uczyni je największą metropolią na świecie.
Stolica Demokratycznej Republiki Konga, Kinszasa, była jeszcze kilka dekad temu zespołem rybackich wiosek. Obecnie prześcignęła już Paryż, a GCI prognozuje, że do 2100 r. uplasuje się na drugim po Lagos miejscu na świecie, z 83,5 mln mieszkańców. Inne szacunki mówią, że do 2025 r. 60% z 17 mln mieszkających tam ludzi będzie miało mniej niż osiemnaście lat, co działać ma jak drożdże na sterydach.
Trzecim wedle tych prognoz miastem świata pod koniec wieku ma być tanzańskie Dar Es Salaam z 73,7 mln mieszkańców. Demografowie przewidują, że Afryka Wschodnia za osiemdziesiąt lat będzie naszpikowana wielomilionowymi metropoliami, a miasta okupujące w obecnej dekadzie pierwszą dziesiątkę rankingów metropolitarnych, przeważnie azjatyckie, zostaną zastąpione przez lokalizacje mało dziś znane, takie jak Blantyre City, Lilongwe i Lusaka.
Zgodnie z prognozami GCI do 2100 r. z afrykańskimi megamiastami konkurować mają jedynie hinduskie metropolie, takie jak Bombaj (Mumbaj) - 67,2 mln, oraz Delhi i Kalkuta, obie po ponad 50 mln mieszkańców.
Rozwój tych gigamiast wiąże się z wieloma trudnymi do zaakceptowania konsekwencjami. Dwadzieścia dwie z trzydziestu najbardziej zanieczyszczonych aglomeracji na świecie znajduje się w Indiach. Według raportu Greenpeace i AirVisual, spośród dziesięciu miast naszego globu, w których zanieczyszczenie powietrza jest największe, aż siedem leży w Indiach.
Wcześniej w tej niechlubnej kategorii rządziły miasta chińskie, ale odnotowano w nich wyraźną poprawę. W rankingu "prowadzi" Gurugram, przedmieście stolicy Indii, New Delhi, najbardziej zanieczyszczone miasto na Ziemi. W 2018 r. średni wskaźnik jakości powietrza był tam na poziomie prawie trzykrotnie wyższym niż ten, który Amerykańska Agencja Ochrony Środowiska uważa za bezpośrednio zagrażający zdrowiu.
Chińskie marzenia o metropolitarnych behemotach
W 1950 r., kiedy po raz pierwszy zebrano odpowiednie dane, w krajach, nazwijmy to, Pierwszego Świata, położonych było dwadzieścia z trzydziestu największych metropolii. Największym miastem globu był wówczas Nowy Jork, z 12,3 mln mieszkańców. Drugie na liście, Tokio, liczyło 11,3 mln. Więcej miast mających powyżej 10 mln mieszkańców (a dokładnie mówiąc, aglomeracji miejskich, bo administracyjnych granic miast nie bierzemy w tym przypadku pod uwagę) nie było.
Obecnie jest ich aż dwadzieścia osiem! Przewiduje się, że do roku 2030 r. na liście trzydziestu największych aglomeracji świata utrzymają się tylko cztery metropolie z krajów dziś uznawanych za rozwinięte. Mają to być Tokio i Osaka oraz Nowy Jork i Los Angeles. Jednak tylko Tokio (3) ma pozostać w pierwszej dziesiątce. Co więcej, prawdopodobnie do końca przyszłej dekady stolica Japonii zachowa też tytuł największego megalopolis świata, choć liczba ludności już tam nie rośnie (wg różnych źródeł liczy od 38 do nawet 40 mln).
W rankingach największych miast mieszają Chińczycy. Opanowani swoistą manią wielkości snują plany i faktycznie tworzą gigantyczne organizmy administracyjne, które formalnie stają się lub mogą stać się największymi metropoliami na świecie.
Już kilka lat temu czytaliśmy o koncepcji utworzenia w Kraju Środka gigamiasta o powierzchni większej niż Urugwaj i ludniejszego niż Niemcy, mające przecież obecnie ok. 80 mln mieszkańców. Twór taki powstanie, jeśli władze w Chinach urzeczywistnią swój plan powiększenia stolicy, Pekinu, o duże obszary prowincji Hebei i dołączenia do tej struktury miasta Tiencin. Według oficjalnych planów powołanie do życia tak wielkiego urbanistycznego tworu ma ulżyć Pekinowi, który dusi się w smogu i cierpi z powodu braku wody oraz mieszkań dla wciąż napływającej ludności z prowincji.
Jing-Jin-Ji, bo tak nazywany jest ten projekt zmniejszenia typowo wielkomiejskich problemów przez stworzenie jeszcze większego miasta, ma mieć 216 tys. km². Zakładana liczba mieszkańców wynieść ma 100 mln, co uczyni zeń nie tylko największą aglomerację, ale organizm ludniejszy od większości krajów świata - większy niż hipotetyczne Lagos w roku 2100.
Być może testem tej koncepcji jest "miasto" Chongqing , znane też jako Chungking, który znajduje się już ostatnio na czele wielu list największych metropolii na świecie, wyprzedzając Szanghaj, Pekin, Lagos, Bombaj i także Tokio. Podawana w statystykach liczba mieszkańców "miasta właściwego" wynosi dla Chongqing prawie 31 mln mieszkańców i jest nieomal czterokrotnie wyższa niż "obszaru metropolitarnego".
Duży obszar (4) wskazuje, że chodzi o ludną gminę zamienioną w sposób nieco sztuczny na miasto. Administracyjnie jest to jedna z czterech chińskich gmin podlegających bezpośredniej administracji centralnej (pozostałe trzy to Pekin, Szanghaj i Tiencin) i jedyna taka gmina w Państwie Środka położona z dala od wybrzeża. Hipoteza, że chińskie władze sprawdzają, jak funkcjonują tego rodzaju organizmy, zanim same stworzą urbanistycznego behemota na północy, nie jest chyba bezzasadna.
Warto pamiętać, że w rankingach i danych na temat rozmiarów miast panuje pewne zamieszanie. Ich autorzy biorą czasem pod uwagę wyłącznie wielkość miast właściwych, co - ze względu na to, że administracyjne granice aglomeracji często wyznaczano sztucznie - uznawane jest najczęściej za kiepski wskaźnik. Zwykle chętniej sięga się po dane dotyczące aglomeracji, ale w tych przypadkach granice pozostają nierzadko płynne, a do tego obowiązują różne definicje tzw. obszarów metropolitarnych.
Ponadto pojawia się problem nagromadzenia wielkich ośrodków miejskich, tzw. konurbacji, w których funkcjonuje wiele ośrodków bez dominacji jednego "miasta". Czymś takim jest chyba Guangzhou (Kanton), które wg niemieckiego serwisu citypopulation.de ma mieć obecnie aż 48,6 mln mieszkańców - po doliczeniu wszystkich wielkich miast w sąsiedztwie, w tym m.in. Hongkongu, Makau oraz Shenzenu.
Nie rozmiar, nie ilość, lecz jakość
Chiński pomysł, aby problemy metropolitarne rozwiązywać przez budowanie jeszcze większych metropolii, znajduje uznanie chyba jedynie w samych Chinach. W rozwiniętych krajach zachodnich zmierza się obecnie w zupełnie innym kierunku. Zamiast np. zabierać kolejne tereny pod zabudowę wielkomiejską i zmniejszać areały uprawne lub leśne, coraz częściej stawia się na rozwiązania typu smart city, jakość życia i ekologię, dążąc do zerowej uciążliwości dla środowiska i dla mieszkającego w nich człowieka.
Są nawet tacy, którzy chcą powrotu do przeszłości, przywrócenia miastom ludzkiego wymiaru i... czystego powietrza. Władze Hamburga planują w ciągu najbliższych dwudziestu lat oczyścić 40% powierzchni miasta z ruchu samochodowego.
Fundacja Księcia Karola projektuje z kolei od nowa całe miasta na wzór tych średniowiecznych - z rynkami, wąskimi uliczkami i wszystkimi usługami dostępnymi na przestrzeni pięciu minut od domu. Powrotem do źródeł są też działania Jana Gehla, duńskiego architekta, który nie kreśli nowych wielkich projektów, tylko przywraca miastom "ludzką skalę". Architekt podkreśla, że już sześć miast świata spośród dziesięciu najwyżej ocenionych pod względem jakości życia przeszło zaprojektowaną przez jego zespół kurację "uczłowieczania". Kopenhaga, rodzinne miasto Gehla, zajmuje w tej grupie pierwsze miejsce - to tu już w latach 60. zaczął on badać zachowanie ludzi w mieście.
Zatem przyszłość urbanistyki na świecie rysuje się z grubsza tak: z jednej strony coraz czystsze, coraz bardziej ludzkie i ekologiczne miasta na północy oraz gigantyczne, zagęszczone do niewyobrażalnych granic, zanieczyszczone wszystkim, co tylko człowiek może wytworzyć, otchłanie slumsów na południu.
Aby polepszyć jakość życia i funkcjonowania mieszkańców w każdym obszarze, powstają inteligentne miasta, wykorzystujące zaawansowane technologie, np. inteligentne budownictwo. Zgodnie z tym założeniem mieszkańcom ma się żyć lepiej i wygodniej, a równocześnie koszty funkcjonowania całego organizmu miejskiego muszą być tak niskie, jak to tylko możliwe.
W opublikowanym w 2018 r. zestawieniu "The 2017 Smart Cities Index" - czyli w opracowanym przez EasyPark Group rankingu najbardziej inteligentnych miast świata - dominują póki co "adresy" europejskie, z Kopenhagą, Sztokholmem i Zurychem na czele.
W siłę rosną też jednak azjatyckie inteligentne metropolie jak Singapur, które rozwijają się najszybciej. W podziale na kontynenty na liście stu najbardziej inteligentnych miast znajduje się: 57 aglomeracji z Europy, 18 z Azji, 14 z Ameryki Północnej, 5 z Ameryki Południowej, 5 z Australii i jedno z Afryki.
Ważnym pojęciem w nowej urbanistyce jest jakość życia, która oznacza wiele różnych aspektów i zapewne każdy rozumie ją trochę inaczej. Dla jednych to niskie koszty utrzymania, przystępne cenowo mieszkania i opieka zdrowotna, dla innych - niski poziom zanieczyszczenia, ruchu drogowego i przestępczości. Numbeo, globalna baza danych tworzona przez użytkowników, podaje liczby dotyczące wskaźników jakości życia w miastach na całym świecie. Na ich podstawie powstał globalny ranking.
Szczególnie dobrze wypada w nim Australia. Tamtejsze miasta zajmują miejsca pierwsze - Canberra (5), czwarte (Adelaida) i siódme (Brisbane). Stany Zjednoczone mają czterech reprezentantów w pierwszej dziesiątce i nie są to wcale największe metropolie. Z Europy na drugim miejscu uplasowało się holenderskie Eindhoven, a na piątym Zurich. Na naszym kontynencie jakość życia jest zdecydowanie powiązana z zamożnością, choćby z powodu cen nieruchomości.
Oczywiście zarówno jakość życia, jak i ekologia, mogą się radykalnie zmienić w bogatych miastach północy, jeśli zechcą do nich przybyć mieszkańcy południowych slumsopolii, w których życie stanie się nie do zniesienia.
Ale to już temat na inną opowieść.