Współczesne złoto, czyli dane. Zanim poleje się krew

Współczesne złoto, czyli dane. Zanim poleje się krew
Jeśli ktoś nie wierzy w szczerozłotą wartość danych (1), to powinien spojrzeć na Facebooka, na Google i na kilku innych potentatów Big Tech. Ich liczone w miliardach przychody rodzą się nie z czego innego, tylko właśnie danych.
1. Dane jako złoto

Porównujemy dane do złota, ale to tylko symbol. Równie dobrze można odnosić je do innych tradycyjnych źródeł bogactwa. np. tym, czym sto lat temu była ropa naftowa, tym są teraz dane (2). Tak na to patrzył w 2017 magazyn "The Economist".

Co ciekawe, co zauważa pismo, analogia rozciąga się również na działania władz i regulatorów zaniepokojonych monopolem gigantów technologicznych na dane, podobnie jak ponad wiek temu niepokój wzbudzał monopol na rynku ropy. Dominacja wywołała falę planów rozbicia gigantów technologicznych, tak jak to miało miejsce w przypadku Standard Oil na początku XX wieku.

Jak zauważa "The Economist", obfitość danych zmienia naturę rynkowej rywalizacji, pozwalając firmom technologicznym na osiąganie wykładniczych korzyści. Im więcej danych gromadzą te firmy, tym większy fundament, na którym mogą ulepszać swoje produkty, co przynosi jeszcze więcej użytkowników, którzy generują jeszcze więcej danych.

Niekończąca się spirala generowania bogactwa. np. im więcej danych zbiera Tesla na temat swoich w dużym stopniu autonomicznych samochodów, tym bardziej może poprawić ich wydajnośćbezpieczeństwo. Jest to część powodu, dla którego Tesla, która sprzedała tylko 25 tysięcy samochodów w pierwszym kwartale, jest teraz warta więcej niż GM, który sprzedał 2,3 miliona. Dane jednocześnie chronią gigantów technologicznych przed konkurencją, i wzywa do nowego podejścia regulacyjnego.

2. Dane jako współczesna ropa naftowa

Kontrola danych przez firmy internetowe daje im nie tylko bajeczne bogactwo, ale również ogromną władzę. Jednocześnie stare sposoby myślenia o konkurencji, opracowane w erze ropy naftowej, wydają się przestarzałe w tym, co zaczęto nazywać "gospodarką opartą na danych". Potrzebne jest nowe podejście.

Czym zajmuje się General Electric? Czym Siemens? Danymi oczywiście

Pojawienie się najpierw internetu, potem urządzeń mobilnych, głównie smartfonów, sprawiło, że generowana jest ogromna obfitość danych, które są o wiele bardziej wartościowe niż wcześniej. Niezależnie od tego, czy idziemy pobiegać, oglądamy telewizję, czy nawet stoimy w korku, praktycznie każda czynność tworzy cyfrowy ślad - kolejne dostawy surowca do destylarni danych. W miarę jak urządzenia, od zegarków po samochody, łączą się coraz powszechniej z internetem.

Ilość danych rośnie i będzie rosnąć. Niektórzy szacują, że w pełni autonomiczny samochód będzie generował 100 gigabajtów na sekundę. Jednocześnie techniki sztucznej inteligencji, takie jak uczenie maszynowe, wydobywają z danych coraz większą wartość. Algorytmy mogą przewidzieć, kiedy klient jest gotowy do zakupu, silnik odrzutowy wymaga serwisowania lub czy dana osoba jest zagrożona chorobą. Znamienne, że starzy giganci przemysłowi, tacy jak General Electric i Siemens, przedstawiają się obecnie również jako firmy zajmujące się danymi.

Ośrodek analityczny CEPS szacuje, że 92 proc. danych świata zachodniego jest obecnie przechowywanych w USA. Amerykańscy giganci technologiczni korzystają z tego od dawna, czerpią korzyści również z efektów sieci. Im więcej użytkowników zarejestruje się na Facebooku, tym bardziej atrakcyjne staje się to dla innych.

W przypadku danych mamy do czynienia z dodatkowymi efektami sieciowymi. Zbierając więcej danych, firma ma większe możliwości ulepszania swoich produktów, co przyciąga kolejnych użytkowników, generujących jeszcze więcej danych, i tak dalej. Im więcej danych zbiera Tesla ze swoich samokierujących się samochodów, tym lepiej mogą się one prowadzić.

Dostęp do danych chroni firmy przed rywalami także w inny sposób. Google widzi, czego ludzie szukają, Facebook, co udostępniają, Amazon, co kupują. Są właścicielami sklepów z aplikacjami i systemów operacyjnych, a także wynajmują moc obliczeniową startupom. Mają dobry przegląd działań na swoich rynkach i poza nimi. Widzą, kiedy nowy produkt lub usługa zyskuje na popularności, co pozwala im skopiować go lub po prostu kupić startup, zanim stanie się on zbyt dużym zagrożeniem.

Wielu uważa, że zakup WhatsApp przez Facebooka za 22 miliardy dolarów w 2014 roku, aplikacji do przesyłania wiadomości zatrudniającej mniej niż 60 pracowników, należy do tej kategorii przejęć, które eliminują potencjalnych rywali. Poprzez tworzenie barier wejścia i systemów wczesnego ostrzegania dane mogą zdławić konkurencję.

Natura danych sprawia, że środki antymonopolowe z przeszłości stają się mniej użyteczne. Rozbicie firmy takiej jak Google na pięć kawałków nie powstrzymałoby efektów sieciowych przed ponownym ujawnieniem się: z czasem jeden z nich znów stałby się dominujący. Potrzebne jest radykalne przemyślenie - a gdy zarys nowego podejścia zaczyna być widoczny, pojawiają się dwie koncepcje.

Po pierwsze, organy antymonopolowe muszą przenieść się z ery przemysłowej w XXI wiek. Na przykład, rozważając fuzję, organy te tradycyjnie posługiwały się wielkością, aby określić, kiedy należy interweniować. Obecnie, oceniając skutki transakcji, muszą brać pod uwagę zakres zasobów danych, jakimi dysponują przedsiębiorstwa.

Druga zasada polega na rozluźnieniu kontroli dostawców usług internetowych nad danymi i przekazaniu większej kontroli tym, którzy je dostarczają. Pomocna byłaby większa przejrzystość: przedsiębiorstwa mogłyby zostać zmuszone do ujawnienia konsumentom, jakie informacje przechowują i ile na nich zarabiają. Rządy mogłyby zachęcać do powstawania nowych usług, otwierając więcej własnych skarbców danych lub zarządzając kluczowymi częściami gospodarki opartej na danych jako infrastrukturą publiczną, tak jak to robią Indie ze swoim systemem cyfrowej tożsamości, Aadhaar. Mogłyby również wprowadzić obowiązek udostępniania określonych rodzajów danych za zgodą użytkowników - takie podejście Europa stosuje w usługach finansowych, wymagając od banków udostępniania danych klientów stronom trzecim.

Projektów publicznych, silnie zabezpieczonych repozytoriów prywatnych danych obywateli, odseparowanych od Big Tech, pojawiły się już w niektórych krajach, np. w USA. W Polsce znany jest projekt Jana J. Zygmuntowskiego z polskiego projektu SpołTech, który wymyślił termin "wspólnice danych" dla alternatywnego projektu zarządzania naszą prywatnością. Chodzi o przeniesienie komunikacji na platformę zgodną z polskim prawem i podległą jego przepisom oraz danych użytkowników do "wspólnicy", w której zarządzać nimi będą sami użytkownicy a nie "obce państwo" takie jak Facebook czy Google.

Dobro narodowe, wyznacznik siły i suwerenności

Współczesne rozwiązania informatyczne umożliwiają dostęp do danych na szerszą skalę i w szerszym zakresie niż kiedykolwiek wcześniej. Wartość tych połączonych danych musi szybko przełożyć się na wiedzę i wgląd. Na poziomie strategicznym zdolność Wielkiej Brytanii do wykrywania, rozumienia, przypisywania i działania będzie wynikać z decyzji opartych na danych. Na poziomie operacyjnym przewagę osiągną ci, którzy potrafią opracować wgląd w dane w czasie rzeczywistym, aby promować dobrobyt, wywierać wpływ i chronić ludzi przed szkodą.

Wymaga to nowych narzędzi wspomagających podejmowanie decyzji oraz nowych umiejętności w zakresie podejmowania wysokiej jakości decyzji w zmiennych, niepewnych, złożonych i niejednoznacznych sytuacjach operacyjnych, przy jednoczesnym zrównoważeniu dużej ilości danych pochodzących z różnych źródeł.

Automatyzacja, sztuczna inteligencja (AI) i uczenie maszynowe są obecnie powszechnymi narzędziami do analizy danych, ale nie zostały jeszcze sprawdzone na skalę. Istnieją znaczne możliwości wykorzystania AI do wyciągania wniosków z ogromnych, rozproszonych zbiorów danych, których ludzie nigdy nie byliby w stanie zidentyfikować przy użyciu tradycyjnych metod analitycznych.

Dane muszą być traktowane jednocześnie jako dobro narodowe. Co do tego dziś już mało kto ma wątpliwości. W przypadku każdego zasobu kluczowe jest zrozumienie jego wartości i właściwe obchodzenie się z nim. Dane mogą poprawić sposób, w jaki działają rządy i organizacje; jeśli są wykorzystywane w sposób inteligentny, mogą zasilać zasoby finansowane ze środków publicznych, z których regularnie korzystamy, czego przykładem jest opieka zdrowotna. Także obrona narodowa i samorządy lokalne mogą być wspierane przez cenne zbiory danych, jeśli będą one wykorzystywane w sposób etyczny, bezpieczny i mądry.

3. Identyfikator w indyjskim systemie Aadhaar

Z uznanego raz faktu, że dane są dobrem narodowym, wynikają pewne konsekwencje, np. takie, że muszą być chronione i potrzeba wręcz "cyfrowego nacjonalizmu" Otwarcie mówili o tym indyjscy politycy, np. z ruchu Jagaran Manch, wzywając do obronny suwerenności tego kraju w dziedzinie zarządzania danymi generowany przez to ogromne społeczeństwo. W liście do premiera Narendry Modiego, polityk tego ugrupowania, Ashwani Mahajan przekonywał, że dane Hindusów powinny być odpowiednio przechowywane i przestać być wykorzystywane jako karta przetargowa w różnego rodzaju transakcjach handlowych.

"Dane powinny być nie tylko przechowywane w granicach geograficznych Indii, ale muszą być również tutaj przetwarzane", pisał Mahajan. Oznacza to w praktyce dążenie do budowania indyjskich alternatyw dla usług płatniczych, platform mediów społecznościowych oraz e-commerce. Partia opowiedziała się również za stworzeniem "jak najszybciej" własnego komputerowego systemu operacyjnego Indii.

"The Wall Street Journal" poinformował w czerwcu 2021 r. o planach chińskich władz dotyczące regulacji i wykorzystania zettabajtów danych pochodzących z sektora prywatnego. W czternastym planie pięcioletnim, który został opublikowany w marcu, rząd centralny uznał dane za jeden z zasobów narodowych, które stanowią podstawę gospodarki kraju. Celem jest stworzenie cyfrowego zarządzania i uczynienie wszystkiego, od fabryk po miasta, "inteligentnymi".

Chiński rząd może naciskać na chińskie firmy technologiczne i międzynarodowe przedsiębiorstwa, aby udostępniały dane, nie tylko w odpowiedzi na prośby policji lub śledztwa dotyczące bezpieczeństwa narodowego, ale hurtowo, do dyspozycji rządzących.

Jak napisał "Wall Street Journal", chiński rząd silnie naciska obecnie chińskich gigantów technologicznych, takich jak Tencent, Alibaba GroupByteDance, do dzielenia się swoimi danymi, co może być chińską wersję tego, co dzieje się w USA, czyli walki z chińskim Big Techem.

Niektórzy widzą w tym sposób na czerpanie zysków z przejęcia danych. Kilka lokalnych rządów prowincji chińskich utworzyło "platformy wymiany danych", aby ułatwić pozyskiwanie i wykorzystywanie prywatnych danych. Nie trzeba chyba wyjaśniać, że pozycja chińskiego rządu wobec technologicznych potentatów w swoim kraju jest znacznie silniejsza niż w Stanach Zjednoczonych, gdzie wyniki postepowań antymonopolowych nie są takie oczywiste.

4. Jack Ma i szef Komunistycznej Partii Chin Xi Jinping

Według wielu pogłosek Pekin rozprawia się z firmą Alibaba (tajemnicze zniknięcie na pewien czas jej założyciela Jacka Ma) przede wszystkim na tle dostępu do danych, a nie z innych powodów, które mogą być jedynie pretekstami z zasłoną dymną (4).

Niektórzy obserwatorzy branży opisują, że Pekin jest coraz bardziej zmęczony odmową giganta handlu elektronicznego dzielenia się z organami regulacyjnymi ogromnymi ilościami danych o konsumentach. Duże firmy zagraniczne, takie jak Tesla i Apple, ugięły się i w odpowiedzi na zaostrzone przepisy dotyczące bezpieczeństwa danych lokalizują ich przechowywanie.

Nowa ustawa o bezpieczeństwie danych, która weszła w życie w czerwcu, daje chińskim władzom większe uprawnienia w zakresie ograniczania firm technologicznych i transferu danych do innych krajów. Pozwala również Chinom na wprowadzenie "wzajemnych" ograniczeń w dostępie do danych w odpowiedzi na posunięcia innych krajów.

Niedwuznacznie sugeruje to "wojny o dane" w przyszłości. Jeśli uznajemy je za współczesne bogactwo, złoto czy nawet ropę naftową, to nie jest nic specjalnie nowego i zaskakującego, że o takie zasoby toczą się wojny.

Mirosław Usidus