20 lat temu na ekranach kin pojawiła się genialna prognoza przyszłości - "Raport mniejszości" w większości trafny
Film ten już wkrótce po premierze uważany był za katalog niezwykle prawdopodobnych prognoz technologicznych. Dziś geniusz prognostyczny autorów "Raportu mniejszości" już możemy docenić, w wielu aspektach, choć nie zawsze urzeczywistnienie wyobrażeń twórców filmu nastąpiło w stosunku jeden do jednego. W niektórych przypadkach okazał się zresztą samospełniająca się przepowiednią, bo np. Hewlett-Packard (HP) ogłosił, że film była dla nich motywacją do podjęcia prac nad rozwiązaniami cloud computing.
Biblia roku 2054
Film, którego premiera odbyła się w 2002 roku, jest zaliczany gatunkowo do science fiction - neo-noir z 2002 r. Fabuła jest oparta na opowiadaniu Philipa K. Dicka z 1956 r. o tym samym tytule.
Wcześniej przygotowujący się do realizacji "Raportu mniejszości", Steven Spielberg (1) zwołał ekspertów, w większości pochodzących z Krzemowej Doliny i zrzeszonych w Global Business Network, tworząc "think tank", którego zadaniem była próba naszkicowania przyszłości, zwłaszcza jeśli chodzi technologie.
Sławne stało się zorganizowane przez reżysera spotkanie w hotelu w kalifornijskiej miejscowości Santa Monica, które w zamierzeniu miało być burzą mózgów na temat prawdopodobnej przyszłości świata pełnego nowej techniki. W grupie znaleźli się m.in. architekt Peter Calthorpe, Douglas Coupland, informatyk Neil Gershenfeld, badacz w dziedzinie biomedycyny Shaun Jones, informatyk Jaron Lanier oraz były dziekan wydziału architektury Massachusetts Institute of Technology (MIT) William J. Mitchell. Spielberg zaprosił również dziennikarza Joela Garreau, aby zrelacjonował to wydarzenie. Celem twórcy było stworzenie wiarygodnej wizji przyszłości. Początkowo perspektywą czasową był rok 2080, jednak w ostatecznej wersji filmu zdecydowano się na 2054.
Pracujący na potrzeby dzieła scenograf Alex McDowell prowadził takzwaną "biblię roku 2054", 80-stronicowy przewodnik stworzony w okresie przedprodukcyjnym, na podstawie wyżej opisanych burz mózgów i innych rozważań, w którym wyszczególniono wszystkie ustalone aspekty przyszłego świata - architektoniczne, społeczno-ekonomiczne, polityczne i technologiczne.
Przygotowania te nie miały wpływu na kluczowe elementy akcji filmu. Jak opowiadał John Underkoffler, doradca ds. nauki i technologii w filmie, obraz przyszłych technik ewoluował z czasem w kierunku "znacznie bardziej szarym i niejednoznacznym" niż to, co przewidywano jeszcze w 1999 roku, podczas pierwszych narad eksperckich.
Środki masowego przekazu dość szybko po premierze zauważyły, że wizje technik przyszłości przedstawione w filmie mają wysoką trafność i prawdopodobieństwo realizacji. Już kilka lat po wejściu filmu na ekrany, w czerwcu 2010 roku brytyjski "The Guardian" opublikował artykuł zatytułowany "Why Minority Report was spot on" (z ang. "Dlaczego Raport Mniejszości był trafny").
Wkrótce po tym serwis "Fast Company" opublikował analizę siedmiu technik zwalczania przestępczości przedstawionych w filmie, podobnych do tych, które zaczynały być wykorzystywane przez organy wymiaru sprawiedliwości. Na temat proroczych zalet filmu pisały inne ważne media, chociażby "Wall Street Journal" i wiele innych znaczących serwisów informacyjno-publicystycznych.
Przepowiednie spełnione jeden do jednego lub inaczej
Ta filmowa trafność prognostyczna ma różne smaki i odcienie. Czasem jest to dosłowne wprowadzenie ukazanych w "Raporcie mniejszości" rozwiązań. Za przykład realizacji filmowej wizji "jeden do jednego" można uznać interfejsy głosowe.
W 2002 roku, czyli roku premiery "Raportu mniejszości", sceny, w których bohater filmu John włączał światła w domu za pomocą poleceń głosowych, wyglądała dość futurystycznie. Jednak w dzisiejszych czasach automatyka domowa, obsługiwana także poleceniami głosowymi, to już nic szokującego.
Dziś ludzie znają takie rozwiązania jako inteligentny dom. Inteligentne domy zazwyczaj opierają się na zestawie urządzeń, które są ze sobą połączone w tzw. "internet rzeczy". To ich połączenie umożliwia obsługę za pomocą komend głosowych Oprócz prostego włączania świateł można tak dziś uruchomić m.in. odtwarzanie muzyki w Spotify, strumieniowe przesyłanie filmów z YouTube i wiele innych funkcji.
W drugiej połowie drugiej dekady XXI wieku popularność zaczęły zdobywać urządzenia takie Amazon Echo i Google Home, które można połączyć z innymi urządzeniami, aby służyły jako centralny system sterowania domem za pomocą konwersacji. Mogą odtwarzać muzykę, włączać i wyłączać światło, podnosić temperaturę, a nawet zamykać drzwi.
Inne pokazane w dziele Spielberga techniki ucieleśniają się, ale są na wstępnym etapie rozwoju, jeszcze nie wyglądają tak jak na filmie. Jedną np. z najbardziej zapadających w pamięć scen tego filmu jest sekwencja, w której główny bohater ucieka przed policją, korzystając z autostrady pełnej autonomicznych samochodów. Dziś gdy znamy możliwości autopilota Tesli i taksówki bez kierowcy jeżdżące po ulicach niektórych miast, wiemy, że jesteśmy na drodze do realizacji tej wizji. Faktem jest jednak, że autostrad wypełnionych autonomicznymi pojazdami jeszcze nie mamy.
Zresztą w filmie agent Anderton korzysta z pojazdów, które mogą być prowadzone zarówno ręcznie, jak i autonomicznie. W jednej ze scen policja zdalnie steruje pojazdem, aby doprowadzić go do aresztu. Spielberg zlecił firmie Lexus zaprojektowanie samochodu specjalnie na potrzeby "Raportu mniejszości", czego efektem jest Lexus 2054 (2), autonomiczny pojazd napędzany ogniwami paliwowymi, który w filmie można zobaczyć, jak powstaje w zautomatyzowanej fabryce.
Autonomiczne samochody jako kierunek badań i rozwoju znane były w czasie powstawania filmu. Prace nad nimi trwały wtedy już od kilku dekad. Gdy na początku XXI wieku zaczęto udoskonalać sztuczną inteligencję i technologie wykrywania otoczenia, takie jak LIDAR, najwięksi producenci samochodów, tacy jak Ford, Nissan i General Motors, rozpoczęli prace nad nowa generacją prototypów samochodów autonomicznych. Firma Google rozpoczęła prace nad prototypem pojazdu samokierującego o nazwie Waymo w 2009 r., natomiast firma Tesla Motors wprowadziła funkcję autopilota w swoim pojeździe Model S w 2015 r.
W 2011 r. stan Newada stał się pierwszym systemem prawnym na świecie, który formalnie zalegalizował pojazdy autonomiczne na drogach publicznych. Potem przepisy zezwalające na testowanie pojazdów autonomicznych na drogach publicznych przyjęły m.in. Wielka Brytania (2013) Francja (2014), Szwajcaria (2015) i Singapur (2016).
O niektórych wizjach techniki z "Raportu mniejszości" można powiedzieć, że rozwinęły się w całej okazałości, ale nieco inaczej niż ukazywano to w filmie. Tak jest np. ze spersonalizowaną reklamą. W trakcie rozwoju akcji filmu widzimy głównego bohatera, któremu, gdziekolwiek pójdzie, reklamy na ekranach w miejscach publicznych mówią po imieniu i wyświetlają produkty odpowiadające jego zainteresowaniom. Dziś obserwujemy to samo, ale przede wszystkim podczas naszych wędrówek po internecie, po mediach społecznościowych.
Technika ukazana na filmie jest owszem, technicznie dostępna. np. jedna z firm reklamowych w Londynie opracowała również billboardy, które potrafią dostosowywać treść do widzących je użytkowników. Jednak takiego rodzaju identyfikacja wymaga zwykle geolokalizacji, kontrowersyjnej inwazji na prywatność, na którą wielu użytkowników i klientów dziś się nie godzi. Atak na prywatność to zresztą jeden z tych wątków, który film Spielberga również boleśnie trafnie przewidział. Ciekawe, że w 2002 r. ważna wówczas firma reklamowa ClickZ, nazywała interaktywne reklamy w filmie "nieco zbyt daleko idącymi".
Japońska firma NEC od pewnego czasu opracowuje billboardy zdolne do rozpoznawania twarzy przechodniów i wyświetlać reklamy spersonalizowane. Według "The Daily Telegraph", który napisał o tym pomyśle, te tablice reklamowe będą "zachowywać się jak te z ‘Raportu mniejszości’", jednoznacznie identyfikując i komunikując się z osobami znajdującymi się w ich pobliżu.
IBM pracuje nad podobnymi billboardami, planując dostarczanie spersonalizowanych reklam osobom noszącym identyfikatory. Podobnie jak NEC, firma amerykańska uważa, że nie będą one natrętne, ponieważ ich billboardy będą reklamować tylko produkty, którymi klient jest zainteresowany. W australijskim Sydney w 2019 roku na ulicach pojawiły się reklamy jogurtu stworzone przez firmę JCDecaux, które rozpoznają twarze, choć nie są tak inwazyjne, gdyż chodzi wyłącznie o wyraz twarzy a nie identyfikację personalną (3). Reklamodawcom to się podoba, ponieważ zwiększa efektywność ich działań.
Skanujemy oczy i twarze powszechnie, nowocześniej niż na filmie
Również prezentowane na filmie skanery biometryczne, oczu lub też twarzy to dziś już nie sensacja. Od 2011 r. amerykańskie FBI opracowuje technologię zwaną NGI (Next Generation Identification). Technologia ta łączy w sobie czujniki linii papilarnych, siatkówki oka i skanery twarzy, aby pomóc maszynom komputerowym w wyszukiwaniu danych dotyczących przestępstw popełnionych przez daną osobę. Obecnie uważa się, że baza danych rozpoznawania twarzy zawiera ponad czterysta milionów obrazów, z których większość jest powiązana z osobami bez przeszłości kryminalnej.
Na filmie, dzięki skanom oczu, władze z łatwością ustalają położenie Johna. Dlatego, aby uniknąć systemu skanowania optycznego zainstalowanego powszechnie w mieście, John podejmuje ryzyko poddania się przeszczepowi siatkówki oka. Zarówno skanowanie jak też przeszczepy siatkówki są dziś wykonalne, jednak biometria współczesna korzysta raczej ze skanów tęczówki, jako rozwiązania prostszego tańszego i bardziej praktycznego.
Skanery siatkówki (4), będące formą biometrii, istniały już w czasie, gdy film wszedł na ekrany kin. Kilka lat później media opisywały systemy produkowane przez firmę Global Rainmakers Incorporated (GRI) z Manhattanu jako podobne do tych z filmu. Firma zainstalowała setki skanerów w oddziałach Bank of America w Charlotte w Karolinie Północnej i podpisała kontrakt na zainstalowanie ich w kilku bazach Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych.
Co warte odnotowania, rzeczywistość wyprzedziła filmową fantazję. Skanery siatkówki w filmie wyglądają jak nieporęczne, staromodne kamery internetowe. Tymczasem już po dwudziestu latach rozpoznawanie twarzy jest możliwe za pomocą kamer w powszechnie używanych smartfonach. Choć to nie to samo to skanowanie siatkówki, ale rezultat jest ten sam - identyfikacja osoby. FaceID firmy Apple jest liderem w tej dziedzinie, a do 2025 r., jak prognozuje serwis ZDNet, miliardy użytkowników smartfonów na całym świecie będą używać swoich twarzy do weryfikacji płatności.
Coraz bardziej popularna technika skanowania twarzy staje się także w sklepach detalicznych. Klienci supermarketów Hema w Chinach, należących do Alibaby, mogą płacić twarzą. W USA firma o nazwie PopID z powodzeniem oferuje uwierzytelnianie twarzy w sieciach restauracji i w sklepach detalicznych na terenie kampusów uniwersyteckich w południowej Kalifornii.
Możliwości tych systemów, choć w szczegółach technicznych różnią się, nie odbiegają od tego co widzieliśmy w "Raporcie mniejszości". Optymiści wierzą, że jednak mimo wszystko nie dopuścimy do tego, że publiczne wyświetlacze lub reklamy będą wywoływały klientów po imieniu lub śledziły ich indywidualnie bez ich zgody. Takie rzeczy jednak dzieją się już w Chinach. Różnica ma charakter raczej polityczny i systemowy, bo technicznie to wszystko jest jak najbardziej wykonalne.
Dążenie do personalizacji doświadczeń w sklepach z pewnością będzie jednak kontynuowane. Niezależnie od tego, czy będzie to rozpoznawanie twarzy lub inne metody biometryczne, wchodzenie i płacenie za pomocą aplikacji, jak w przypadku Amazon Go czy polskiej Żappki, czy też automatyczne rozpoznawanie numerów rejestracyjnych przy wjeździe do strefy parkowania, szybko zbliżamy się do etapu, w którym sklepy stacjonarne będą wiedziały tyle samo lub więcej o kupującym, co sklepy internetowe.
W świecie gestów i wielkich ekranów
Podobnie jak to ma miejsce ze spersonalizowana reklamą można powiedzieć, że prognozowane przez film interfejsy gestykulacyjne rozwijając się, jednak w nieco odmienny sposób, innymi ścieżkami, niż przewidywali autorzy "Raportu mniejszości".
Interfejsy wielodotykowe multitouch, podobne do Andertona, zostały opracowane przez Microsoft (2007), Obscura Digital (2008), MIT (2009), Intel (2009) i ponownie Microsoft, tym razem dla konsoli Xbox 360 (2010). Dzięki technologii Kinect opracowanej dla konsoli Xbox 360, a później Xbox One stało się to możliwe, choć nie polega to na interakcji z hologramami zawieszonymi w powietrzu, lecz z obrazem na tradycyjnym ekranie.
Przedstawiciel firmy podczas premiery ówczesnego Microsoft Surface (przemianowanego później na Microsoft PixelSense) w 2007 roku obiecywał, że użytkownik tego rozwiązania "poczuje się jak w ‘Raporcie mniejszości’", a gdy w 2010 roku Microsoft wypuścił dodatek w postaci kamery Kinect do konsoli Xbox 360, technologia Kinect zainspirowała niektórych programistów, w tym studentów MIT, do praca nad interfejsami identycznymi jak na filmie.
Jeśli ktoś nie widział filmu, to zdradzamy, że szef wydziału do spraw prewencji John Anderton, grany przez Toma Cruise’a, stoi tam m.in. przed zestawem gigantycznych ekranów komputerowych, będących czymś w rodzaju projekcji holograficznych w powietrzu (5). Przegląda na nich dowody zbrodni, która nie została jeszcze popełniona, ale nie jest to żmudne czytanie plików tekstowych. Sposób, w jaki wchodzi w interakcję z wyświetlanymi przed nim informacjami, jest aktywny, niemal dotykalny. Sięga rękami, by chwytać i przesuwać obrazy, jakby były fizycznymi przedmiotami, odwraca głowę, by uchwycić scenę rozgrywającą się z boku, robi krok do przodu, by dokładniej przyjrzeć się zdjęciu. Można powiedzieć, że fizycznie porusza się po aktach śledztwa tak, jakby przemierzał trójwymiarowy krajobraz.
Steven Spielberg, tworząc te sekwencje, opierał się na naturalnej i oczywistej zdolności człowieka do poruszania się w przestrzeni. Reżyser jednocześnie zaprosił do współpracy przy tworzeniu tej wizji informatyków z Massachusetts Institute of Technology, namawiając ich by podjęli się tej pracy przy projektowaniu filmowego intefejsu tak, jakby była to ich zwykła praca badawczo-rozwojowa. Tak to wspomina obecnie John Underkoffler, jeden z tamtych naukowców z MIT. I w pewnym sensie tak właśnie było. Jak mówi Underkoffler, po premierze filmu zgłosiła się do niego "niezliczona liczba" inwestorów i prezesów firm, którzy chcieli wiedzieć, czy stoi za tym prawdziwa technika, która jest już dostępna i ile kosztuje.
Underkoffler jest obecnie dyrektorem generalnym firmy Oblong Industries, która pracuje nad interfejsami użytkownika przypominającymi "Raport mniejszości" (6), nazywając je "przestrzennym środowiskiem operacyjnym (Spatial Operating Environment). Zdaniem badaczy pracujących dla tej firmy poznawcze efekty tej techniki spełniają obietnicę fantastyki naukowej, czyli pomagają ludziom myśleć w sposób bardziej inteligentny.
Wyobraźmy sobie szereg ekranów komputerowych o szerokości trzech i pół stopy oraz długości dziewięciu stóp, prezentujących oczom około 31,5 miliona pikseli (przeciętny monitor komputerowy ma mniej niż 800 tys. pikseli). Robert Ball, z Uniwersytetu Stanowego Webera w Utah, przeprowadził badania porównujące wydajność pracy ludzi w pracy z takim ekranem z ich wydajnością podczas korzystania z ekranu o konwencjonalnych parametrach. Zdaniem badacza, poprawa uzyskana dzięki zastosowaniu super-wielkiego wyświetlacza jest uderzająca.
Ball i jego współpracownicy utrzymują, że duże wyświetlacze o wysokiej rozdzielczości ponad dziesięciokrotnie zwiększają średnią szybkość wykonywania podstawowych zadań wizualizacyjnych. W przypadku bardziej wymagających zadań, takich jak wyszukiwanie wzorów, uczestnicy badania mieli poprawić swoją wydajność o 200 do 300 proc., gdy korzystali z dużych wyświetlaczy. Uczeni tłumaczą to w ten sposób, że, pracując na mniejszym ekranie, użytkownicy uciekają się do mniej efektywnych i bardziej uproszczonych strategii, tworząc mniejszą liczbę, ograniczonych rozwiązań problemów stawianych przez eksperymentatorów.
Korzystając z dużego ekranu, dochodzili do większej liczby odkryć i osiągali szersze bardziej generalne spostrzeżenia. Jak podkreśla Ball, takie korzyści nie są kwestią indywidualnych różnic czy preferencji, gdyż według niego, każdy, kto korzysta z większego ekranu, zauważa, że jego myślenie jest sprawniejsze.
Naukowiec przekonuje, że w przypadku małych wyświetlaczy wiele wrodzonych funkcji i zdolności ludzkiego ciała jest marnowanych. A te z natury są liczne i bogate. Należą do nich widzenie peryferyjne, czyli zdolność do dostrzegania obiektów i ruchów poza obszarem bezpośredniego skupienia wzroku.
Badania prowadzone przez Balla wykazują, że zdolność dostępu do informacji poprzez widzenie peryferyjne umożliwia nam zgromadzenie większego zasobu wiedzy i spostrzeżeń w jednym czasie, zapewniając nam bogatsze poczucie kontekstu. Zdolność widzenia "katem oka" pozwala nam również na bardziej efektywne wyszukiwanie potrzebnych informacji i pomaga nam zachować więcej tych informacji w pamięci, gdy myślimy o stojącym przed nami wyzwaniu. Mniejsze ekrany natomiast sprzyjają zawężeniu pola widzenia, a w konsekwencji ograniczeniu myślenia. Jak ujął to Ball, dostępność większej liczby pikseli ekranu pozwala nam wykorzystać więcej naszych własnych "pikseli mózgowych" do zrozumienia i rozwiązania problemów.
Do naszych wbudowanych "zasobów wrodzonych" należy również pamięć przestrzenna, czyli zdolność do zapamiętywania, gdzie w przestrzeni znajdują się przedmioty. Zdolność ta jest często "marnowana", jak powiedziałby Ball, przez konwencjonalną technologię komputerową: Na małych wyświetlaczach informacje są zawarte w oknach, które z konieczności są ułożone jedno na drugim lub przemieszczane na ekranie, co zakłóca naszą zdolność do odnoszenia się do tych informacji w kategoriach miejsca, w którym się znajdują. Natomiast duże wyświetlacze lub większa ich liczba oferują wystarczająco dużo miejsca, by rozłożyć wszystkie dane w układzie, który pozostaje niezmienny w czasie, co pozwala nam wykorzystać naszą pamięć przestrzenną podczas nawigowania po tych informacjach.
Po przeprowadzeniu własnych badań naukowcy z Uniwersytetu stanowego w Wirginii i Carnegie Mellon podają, że uczestnicy badania byli w stanie przypomnieć sobie o 56 proc. więcej informacji, gdy były one prezentowane na wielu monitorach niż na jednym ekranie. Ustawienie wielu monitorów skłoniło uczestników do zorientowania własnego ciała w kierunku poszukiwanych informacji - obracania tułowia, obracania głowy, dzięki czemu wytworzyli wzmacniające pamięć znaczniki mentalne dotyczące lokalizacji przestrzennej informacji. Co istotne, badacze zauważyli, że wskazówki te były generowane "bez aktywnego wysiłku". Automatyczne odnotowywanie informacji o miejscu jest po prostu czymś, co my, ludzie, robimy, wzbogacając naszą pamięć bez uszczuplania cennych zasobów umysłowych.
Inne zasoby ucieleśnione angażowane przez duże wyświetlacze obejmują propriocepcję, czyli zmysł orientacji ułożenia części własnego ciała, w tym - jak i gdzie nasze ciało porusza się w danym momencie. Zawiera się w tym doświadczenie przepływu optycznego, czyli ciągłego strumienia informacji, które odbierają nasze oczy, gdy poruszamy się w otoczeniu. Oba te oparte na ruchu źródła informacji milkną, gdy siedzimy nieruchomo przed małymi ekranami. A więc pozbawia nas to całych wymiarów danych, które mogłyby wzmocnić naszą pamięć i pogłębić nasza wiedzę o stanie rzecz.
Wygląda wiec na to, że wizja komputerowego interfejsu przedstawiona w "Raporcie mniejszości" nie tylko prognozuje przyszłość techniki interakcji z maszynami, ale również proponuje bardziej wydajne i naturalne obcowanie z techniką.
Namierzanie przestępcy zanim popełni - to już rzeczywistość pracy policji
Główny wątek fabularny filmu to opowieść o działalności waszyngtońskiej jednostki PreCrime, która stara się zapobiegać morderstwom, zanim do nich dojdzie, korzystając z wizji przyszłości trzech zmutowanych ludzi, znanych jako PreCogs, a będących kimś w rodzaju jasnowidzów, których wizje w jakiś sposób są przenoszone na ekran komputera. Być może jeszcze nie każdy film oglądał, więc nie będziemy zdradzać, na czym polegały problemy systemu przewidywania przestępstw, które są osnową wydarzeń w "Raporcie mniejszości". Skupmy się na samej koncepcji przewidywania zbrodni, zanim one się wydarzą. Wydaje się, że wiele kryminalnych i policyjnych jednostek ma od co najmniej dekady ochotę na wykorzystywanie tego mechanizmu. Nikt raczej jednak nie zamierza opierać się na wizjach jasnowidzów.
Znane, wykorzystywane już od ponad dekady predykcyjne techniki wspomagające policję wykorzystują zazwyczaj duże zbiory danych historycznych do przewidywania przestępczości, zwykle w rozumieniu geograficznym a czasem - wskazują na określone osoby lub grupy. Od samego początku krytycy kwestionują ich dokładność i rzetelność.
Już w 2016 r. badania w USA przeprowadzone przez organizację UpTurn wykazały, że dwadzieścia na pięćdziesiąt największych amerykańskich departamentów policji w tym kraju stosuje techniki predykcyjne. Według Andrew G. Fergusona, profesora prawa na Uniwersytecie Dystryktu Kolumbii i autora książki "The Rise of Big Data Policing", wydziały policji są zainteresowane technologią, która może być szybkim rozwiązaniem, postrzeganym jako obiektywne i godne zaufania. Jednak sporo wskazuje, że tak nie jest.
Na przykład uruchomiony kilka lat temu program departamentu policji w Chicago wykorzystywał sztuczną inteligencję do identyfikacji osób, co do których przewidywano wysokie ryzyko stosowania przemocy z użyciem broni, jednak badanie Rand Corporation z 2016 r. wykazało, że taktyka ta była nieskuteczna. Badacze zwracali uwagę na problem szkolenia algorytmów na podstawie informacji zwrotnych. Na przykład, jeśli funkcjonariusze poświęcają więcej czasu na obserwację danej dzielnicy, statystyki aresztowań mogą wzrosnąć, nawet jeśli przestępczość pozostaje na tym samym poziomie. W tej sposób powstaje samonapędzający się mechanizm. Jeśli maszyny są szkolone na nieobiektywnych danych, same również staną się nieobiektywne.
Zdaniem Kristen Thomasen, profesor prawa na Uniwersytecie Windsor, która bada etykę sztucznej inteligencji, dystopijne obawy przedstawione w filmie są odczuwalne już dziś w rzeczywistości. Thomasen wskazuje, że systemy sztucznej inteligencji są już np. wykorzystywane do wspomagania sędziów w ustalaniu wyroków w sprawach karnych. W takich przypadkach systemy AI oceniają prawdopodobieństwo popełnienia przez przestępcę przestępstwa w przyszłości, co ma wpływ na wyrok. Jak na razie algorytmy nie są przejrzyste w takim stopniu, aby osoby postronne mogły skutecznie przeanalizować, czy systemy te nie są stronnicze.
Niektórzy z twórców algorytmów twierdzą, że ich rozwiązania są tajemnicą handlową, a ujawnienie jej mogłoby zaszkodzić ich działalności. Jak ocenia badaczka, sprawia to, że jeszcze trudniej jest przedstawić argumenty przemawiające za niewinnością lub wyjaśnić, dlaczego dana prognoza jest błędna. Jej zdaniem, konsekwencją jest utrata dostępu do pełnej informacji na temat działania wymiaru sprawiedliwości a nawet podważenie fundamentalnej zasady jaka jest możliwość obrony przez oskarżonego. Nie zdradzając fabuły "Raportu mniejszości", można powiedzieć ogólnie, że podobne zjawiska zachodzą w świecie tam kreślonym.
Według serwisu "Fast Company", program IBM Blue Crime Reduction Utilizing Statistical History (CRUSH), opracowany przez Uniwersytet w Memphis i testowany już od 2010 roku przez policję w tym mieście, wydaje się być niemal bezpośrednio inspirowany "Raportem mniejszości". System wykorzystywał analitykę predykcyjną autorstwa firmy IBM, opierając się bazie raportów policyjnych z wielu lat do "przewidywania przestępczych ‘hot spotów’". Policja w Memphis ogłosiła po okresie testowego korzystania z systemu, iż od czasu zainstalowania Blue CRUSH, w mieście odnotowano spadek liczby poważnych przestępstw o 31 proc. Wkrótce po wdrożeniu w Memphis, chęć testowania systemu zgłosiła policja brytyjska, do czego jeszcze wrócimy.
Jedną z wielu firm zajmujących się predykcyjnymi technikami walki z przestępczością z wykorzystaniem sztucznej inteligencji jest PredPol. Oprogramowanie firmy analizuje dane dotyczące przestępczości, aby określić, w których częściach miasta istnieje wyższe prawdopodobieństwo wystąpienia zdarzeń przestępczych, pomaga policji "przewidywać" przestępstwa, zanim do nich dojdzie. W oparciu o algorytmiczne zalecenia PredPol policja patroluje pewne obszary z większą czujnością. Firma podaje, że przez jej dane jest chroniony jeden na 33 Amerykanów, co sugeruje, że jest ona wykorzystywana przez służby w całych Stanach Zjednoczonych.
Policja i służby korzystają również z danych w mediach społecznościowych. Odnotowano liczne przypadki udaremniania lub rozwiązywania przez policję przestępstw w oparciu o wskazówki pochodzące z postów na Facebooku lub z filmów zamieszczonych na YouTube.
Były agent CIA i wykładowca z Uniwersytetu Princeton, Jim Shinn, od lat powtarza, że zamachy terrorystyczne i innego rodzaju akty przestępcze mogą być przewidywane z dużą dokładnością za pomocą oprogramowania komputerowego, które rozwija jego firma, PreData. Swoje "przepowiednie" opiera na skanowaniu i analizie danych internetowych, w tym, a jakże, serwisów społecznościowych, w poszukiwaniu śladów, jakie ludzie w nich zostawiają. Dzięki tym danym, oprogramowanie Shinna potrafiło m.in. przewidzieć jeden z ataków w Paryżu.
Policja w Los Angeles została kilka lat temu zmuszona, w wyniku procesu wytoczonemu przez aktywistów na rzecz praw obywatelskich, do ujawnienia danych, które wskazują, iż od dłuższego czasu wykorzystuje algorytm autorstwa firmy Palantir, który wskazuje osoby, co do których zachodzi prawdopodobieństwo, że popełnią przestępstwa, zanim tego dokonają, całkiem podobnie jak to się dzieje w fabule "Raportu mniejszości".
Oprogramowanie przydziela ludziom punkty na podstawie popełnionych w przeszłości wykroczeń lub nawet samego tylko zatrzymania przez policję i kontaktu z nią. Poziom punktacji determinuje prawdopodobieństwo popełnienia przestępstwa przez daną osobę. Jednak technika jest krytykowana, gdyż osoby badane za pomocą algorytmu i oznaczone jako "interesujące" mogą podlegać dodatkowemu nadzorowi policyjnemu, tylko dlatego, że mogą być związane z działalnością przestępczą lub po prostu być może wiedzieć coś o sprawcach, nawet jeśli przez całe życie nie zrobili nic złego. Oburzenie działaczy na rzecz praw obywatelskich wzbudza mechanizm selekcji ludzi, którzy mogą mieć całkiem przypadkowe kontakty z policją lub być przypadkowymi świadkami przestępczych wydarzeń, jako potencjalnych przestępców.
System nazywany "predictive crime mapping" (7). W opublikowanym przez Royal United Services Institute for Defence and Security Studies (RUSI) raporcie na temat wykorzystania dużych ilości danych w działaniach policyjnych stwierdzono, że służby brytyjskie dysponują ogromnymi ilościami danych. Alexander Babuta, który przeprowadził badania, powiedział w rozmowie z "The Independent", że narzędzia do przewidywania przestępstw istnieją już od ponad dekady, ale do tej pory były używane tylko przez ułamek brytyjskich sił zbrojnych.
Babuta wyjaśnił, że oprogramowanie opiera się na danych o "zakaźnym" charakterze przestępczości na danym terenie, czyli, że określone czyny są często popełniane na tym samym obszarze przez tych samych przestępców i wymierzone w tych samych ludzi. Policja w Manchesterze korzysta z podobnego systemu od 2012 roku, zaś policja w Kent używa wspomnianego PredPol od 2013 r. Ten ostatni wzbudził zresztą na wyspach spore kontrowersje po tym, jak badania wykazały, że powtarzają się przypadki systematycznej dyskryminacji osób o czarnym kolorze skóry i innych mniejszości etnicznych. Krytycy twierdzą, że opierając się na danych z przeszłości przy tworzeniu oprogramowania, program "nauczył się rasizmu".
Innym rozwiązaniem w pewnym sensie również "przewidującym" zagrożenie, tym razem terrorystyczne jest izraelski system COGITO firmy Suspect Detection Systems, który wykorzystuje zespół czujników wykrywający wzrosty poziomu soli w pocie człowieka, ogólne zwiększenie wytwarzania potu, wzrosty ciśnienia w żyłach i zmiany termiczne na twarzy monitorowanej osoby. Inaczej mówiąc, jest to detektor zwiększonej nerwowości i pobudzenia, na przykład przed atakiem, który planuje obserwowany człowiek.
Amerykański Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego ma także swój projekt tego typu, który ponownie wzbudza spore kontrowersje. To testowany, na razie na małą skalę, tak zwany system FAST (Future Attribute Screening Technology, czyli przyszłościowa technologia monitorowania cech). Ma on wkrótce wykrywać na lotniskach i wielkich imprezach ludzi robiących wrażenie przestępców. Podejrzanych - których należy potem przesłuchać w celu weryfikacji - wyławiać mają z tłumu czujniki mierzące na odległość tętno, szerokość źrenic, temperaturę ciała i tempo oddychania oraz rejestrujące mimikę. Te dane świadczące o stanie emocjonalnym człowieka trafiają potem do komputera, który stosuje zaawansowane algorytmy do ich analizy, szukając kogoś, kto pasuje do bliżej nieznanego "wzorca terrorysty". Na razie system działa tylko na niewielką odległość, np. w przypadku pasażerów przechodzących przez rękaw łączący samolot z terminalem. Wkrótce jednak będzie można namierzać podejrzanych z większego dystansu.
W 2017 pojawił się system AI, którego celem jest wykrywanie kłamstw, fałszywych zeznań i oszustw na sali sądowej. Algorytm opracowany przez naukowców z uniwersytetów Michigan i Północnego Teksasu, analizując mikrogrymasy twarzy otrzymywać miał nawet 90 proc. dokładności wykrywania fałszu w wypowiedziach. Był przeszkolony na zbiorze danych składającym się zasadniczo z nagrań wideo, których uczestnicy byli proszeni o mówienie prawdy lub wprowadzali w błąd w różnych scenariuszach.
Uczony zajmujący się zmianami społecznymi, Bilel Benbouzid, autor publikacji "To predict and to manage. Predictive policing in the United States", określa powyższe rozwiązania i tendencje zdobywające popularność w organach ścigania jako "cybernetyczną wizję oparcia harmonii społecznej na komputerach". Innymi słowy, kwestia bezpieczeństwa społeczności lokalnej przekształca się w zbiory danych, które mają wpływać na działania policji i lokalnych a także państwowych władz. Wielu ekspertów wskazuje jednak, że skuteczność metod predykcyjnych nie jest w stopniu wystarczającym udowodniona naukowo.
Gadżety, których jeszcze nie mamy lub ich nie potrzebujemy
Jest w tym filmie ukazanych również kilka drobiazgów i gadżetów, które znamy zarówno z innych obrazów science fiction, jak też z rzeczywistości, czasem wstępnych prototypów, czasem realizacji, ale wyglądających nieco inaczej niż to sobie w pierwszej dekadzie XXI wieku wyobrażano.
W jednej ze scen widzimy np. ludzi czytających gazety elektroniczne, e-gazety, w których treść na szpaltach dynamicznie się zmienia. Była to w czasach powstawania filmu dość popularna wizja przyszłości prasy a nawet książek.
Firma Xerox próbowała opracować coś podobnego do e-papieru jeszcze przed wejściem filmu na ekrany kin. Elektroniczny papier został zapowiedziany przez MIT w 2005 r., w Niemczech w 2006 r., konglomerat medialny Hearst Corporation w 2008 r. i południowokoreańskiego producenta sprzętu elektronicznego LG w 2010 r. Ostatecznie pod pojęciem e-gazety przyjęło się rozumieć coś innego - elektroniczne edycje tytułów prasowych w postaci plików np. pdf.
Z czasem rozwinęła się technika e-ink, czytniki książek i prasy, pojawiły się tablety i tabletowe wydania prasy. Elastyczne, zginane i zwijane płachty wyświetlające funkcjonowały na obrzeżach badań z czasem związanych z wyginanymi ekranami smartfonów i czasem były prezentowane jako ciekawostka przez firmy (8). Do tej pory jednak nie opracowano żadnego rynkowego produktu, który byłby podobny do e-gazet z "Raportu mniejszości". I nie wiadomo, czy kiedykolwiek coś takiego powstanie, gdyż rozwiązanie tego rodzaju niekoniecznie uchodzi za najlepsze i wygodne.
W czasach gdy Spielberg pokazywał w swoim filmie policję poruszającą się za pomocą plecaków odrzutowych, uważano to trochę za fantazję w stylu starych wizji fantastyczno-naukowych. Od tego czasu jednak technika ta poszła nieco do przodu i pojawiło się co najmniej kilka godnych uwagi konstrukcji i projektów działających na podobnej zasadzie, unoszących na zasadzie odrzutu i lotu pojedynczego człowieka, choć nie zawsze były to "plecaki" w sensie ścisłym (9).
Najdalej, jak się wydaje, jest nam do małych, wszędobylskich, przypominających owady, robotów, które kojarzą się również z innym głośnym filmem S-F z przełomu wieków, mianowicie z "Matriksem". Badania nad niewielkimi robotami lub dronami trwają od wielu lat, ale nie można powiedzieć, by udało nam się choćby zbliżyć do poziomu mobilności i zwinności prezentowanego przez robo-insekty w obu filmach. Ważnym problemem jest tu znalezienie odpowiednio wydajnego sposobu na zasilanie takich małych urządzeń (10).
Sygnał ostrzegawczy?
Spielberg nie twierdzi w swoim filmie, że jesteśmy skazani na dystopię wszechobejmującej, nieubłaganej, inwigilacji, jaką w "Raporcie mniejszości" ukazuje. Technika to tylko narzędzia. Nie jest ani zła ani dobra. Zły i szkodliwy może być sposób, w jaki ludzie z niej korzystają.
Reżyser ukazał wizję opartego na konsumpcji, oplecionego siecią, państwa inwigilacji i nadzoru. Skanery oczu i twarzy są w tym filmie wszędzie, pozwalając policji oraz korporacjom szpiegować i kontrolować ludzi na każdym kroku.
Tematy te nie są oczywiście nowe. Napięcie między prawem do prywatności a koniecznością zapewnienia bezpieczeństwa przez państwo jest czymś, z czym wiele krajów zmaga się od dawna. Jednak trafność prognoz scenariusza w aspektach technicznych sugeruje, że także jeśli chodzi o wizję przyszłości wypełnionej totalną inwigilacją film się nie myli. Jeśli dodamy do tego przepowiednie prewencyjnego karania, pozbawiania ludzi wolności za coś, czego jeszcze nie zrobili, to perspektywa "Raportu mniejszości" robi się złowroga. Być może dostrzeżenie trafności przewidywań autorów w dziedzinach technologicznych pozwoli nam ustrzec się innych niebezpieczeństw przyszłości?
Mirosław Usidus